Znacie ten tekst? Wydaje się dosyć znajomy, przynajmniej dla niektórych. Tych, którzy nie wiedzą, o co chodzi, zachęcam, by sięgnęli do kurzącej się na półce Biblii i nieco go sobie przybliżyli, nie jest długi, raptem trzy zdania:)
Skąd taki tytuł? No właśnie. Może dlatego, że dziś chciałabym opowiedzieć Wam podobną, choć trochę mniej spektakularną historię. O mnie.
Nigdy nie czułam w swoim życiu "fajerwerków", mimo że zawsze chciałam. Mówienie Językami, wielkie światło, Odpoczynek w Duchu Świętym, i inne tego typu rzeczy zawsze mnie interesowały. Miałam nadzieję, że kiedyś sama będę uczestniczką podobnych wydarzeń. Wręcz uważałam, że powinnam nią zostać, bo jak to? Bóg miałby mnie dotknąć tak zwyczajnie? Nie... to by było zbyt... proste...
Niedawno, bo w miniony wtorek nadarzyła się okazja, by wreszcie wepchnąć się z butami w ten "wielki, religijny świat", świat niesamowitych doznań itd., bo w niedalekich Baranowicach organizowana była modlitwa o wyzwolenie duszy i ciała. "Łał! To będzie coś! Z pewnością co najmniej kilka demonów wyjdzie z jakichś opętanych, światło, fajerwerki!" - nie mogłam się doczekać. Gdy zajechaliśmy na miejsce spotkało mnie początkowo rozczarowanie: jakaś grupka młodzieży brzdąkała na instrumentach, w ławkach siedziało parę starszych osób. Zapowiadał się wieczór pod hasłem: "Jezus cię kocha" bardzo pięknym, aczkolwiek trochę oklepanym. No cóż. Siadłam w ławce i czekałam.
Poszłam do spowiedzi, zaczęła się Msza. Nic. Msza, jak każda inna. Ciekawiej zrobiło się po Komunii. Ksiądz polecił wszystkim wstać i razem zaczęliśmy śpiewać piosenki dziękczynne, z rękoma wzniesionymi w wyrażającym to geście. Spróbujmy zbagatelizować: no, niby to jeszcze nic takiego, wznosisz ręce i śpiewasz... na oazie bywało podobnie. Mimo wszystko powoli zaczęłam się "wczuwać w nastrój". Śpiewaliśmy dosyć długo. Zdecydowanie dłużej, niż na zwykłej Mszy. Ale to mi nie przeszkadzało, zawsze lubiłam tego typu modlitwę - uwielbienie. Później Eucharystia potoczyła się dalej zwykłym tokiem: błogosławieństwo końcowe, itd. Ale, nim księża zeszli za ołtarz, ten prowadzący Mszę (swoją drogą dosyć charyzmatyczny) powiedział, że teraz będzie okazja do indywidualnej modlitwy o wyzwolenie. Miała ona polegać na tym, że podchodziło się do księdza, mówiło mu się na ucho swoją dolegliwość (fizyczną, psychiczną lub duchową) oraz swoje imię, a on w imieniu Jezusa rozkazywał owej dolegliwości, by nas opuściła. Tak, jak w tytułowym fragmencie.
Ciężko opisać ten moment, bo był niesamowity, mimo, że bez fajerwerków. Stwierdziłam, że nie są aż tak konieczne:) Jezus jest po prostu blisko, cały czas. To nie On ma mi o tym ciągle przypominać gromkim głosem z nieba, to ja mam w to uwierzyć i oznajmić o tym innym. Ksiądz, który prowadził tą Mszę powiedział, byśmy, jeśli nam ona pomoże świadczyli o tym. Czy pomogło? To widać po owocach. Jak na razie chyba tak. Humoru i wewnętrznej radości od tamtego dnia nie straciłam aż do dziś. Warto jednak zaznaczyć, że prosiłam o uzdrowienie duchowe, a nie cielesne, i oto od wczoraj leżę w domu z zapaleniem gardła. Zabawne, prawda? :)
I na zakończenie podsumowujący cytat z "Esemesu z nieba" (nie wiem, czy słyszeliście o tej akcji?): "Dziękować Ci będę, że mnie wysłuchałeś i stałeś się moim zbawieniem." Ps 118,21 "Co wiemy o Bożych drogach? Tyle, że są dla nas najlepsze." św.Maria
Każdemu życzę, by odnalazł tą najlepszą drogę, niekoniecznie z fajerwerkami:)
Jeśli natomiast chcecie historię bardziej spektakularną, to polecam tą http://prawda-nieujawniona.blog.onet.pl/2014/12/03/swiadectwo-nawroconego-muzulmanina-polecam-terrorysta-z-hezbollahu-spotyka-jezusa/ naprawdę warto.
Obrazki kolejno ze stron:
www.fotosik.pl
mom-nest.thoughts.com
P.S. prace nad kolejnym rozdziałem "mojej opowieści" w toku, być może niedługo skończę:3
Piękne świadectwo... i oto właśnie chodzi :-) Fajerwerki są cudowne ale trwają tylko krótką chwilę... a prawdziwa BOŻA RADOŚĆ może wypełniać naszą duszę całe życie ... i tego Ci właśnie życzę :-D
OdpowiedzUsuń"Poszłam do spowiedzi, zaczęła się Msza. Nic. Msza, jak każda inna." Coś mi tu zgrzytnęło. Może się czepiam, ale mam wrażenie, że poszłaś tam z trochę niewłaściwym nastawieniem... Oczekiwanie od Boga czegoś spektakularnego, podczas gdy On właśnie przychodzi do Ciebie zmieniając wino w swoją krew i hostię w swoje ciało wydaje mi się trochę nie na miejscu. Wiem, że ciężko jest zobaczyć niezwykłość mszy świętej, ale może warto jednak spróbować?
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem, prośba księdza o dary dla mnie miałaby podobną skuteczność, co moja rozmowa z Bogiem i prośba o wsparcie świętych. Sama też miewam takie momenty, kiedy w trakcie modlitwy myślę "Och, a może zaraz mnie ogarnie Zaśnięcie w Panu? To by było niesamowite...", z tym że powoli odkrywam, że to tak nie działa. Bóg nie daje tego typu charyzmatów dla samych "fajerwerków", ale dla skuteczności modlitwy. To nie jest tak, że On przyjdzie i da Ci charyzmat, żeby było spektakularnie, tylko w jakimś konkretnym celu.
Może moja wypowiedź jest trochę zbyt zarozumiała... Sama przecież często miewam podobne myśli. Chciałam się jednak podzielić tym, co odkrywam. Być może Ty masz inne spostrzeżenia? :)
Podziwiam Cię za odwagę, w końcu dzielenie się swoją wiarą może się spotkać z różnym odzewem.
A co do Twojej powieści - czekam z niecierpliwością! Wiesz, na co liczę najbardziej... :D
Pozdrawiam, również chora >.<
PS A myślałam że melancholik lubi ciszę i spokój, a nie spektakularne wydarzenia :P
Mam nadzieję, że to nie ja Cię zaraziłam, jeśli jednak tak się stało, to przepraszam:)
UsuńWidzisz? Nawet melancholik może niekiedy zaskoczyć! Co do spektakularnych wydarzeń, to masz rację, nastawienie rzeczywiście mogło być trochę niewłaściwe, ale weź pod uwagę, że po raz pierwszy brałam udział w takiej modlitwie i nie bardzo miałam pojęcie, jak ona wygląda.
Życzę szybkiego powrotu do zdrowia:)
P.S. Zaczyna przerażać mnie to, że twoje komentarze robią się prawie tak długie, jak moje posty:D