środa, 11 marca 2015

Cześć:) O czym będzie dzisiejszy post? Hmm... no właśnie... Chyba o tym, że nie wiem, o czym pisać. Tak. To jedyne, co mi przychodzi do głowy. Prosto, jasno i na temat. Dzień jest fatalny, chmury, fizyka, spóźniający się autobus i... brak weny! Ech, życie. 
Rozglądam się wokół. O czym by tu pisać? Nic. Chociaż, nie... chyba mam pomysł. Zawsze w takich sytuacjach skutkuje krótkie opowiadanko na polski! Ech, nie mam zeszytu. Nie mam opowiadanka:(
W takim razie... Może... Właściwie nie jest to opowiadanko na polski, nie jest to również kolejnych kilka ciekawostek, ale... Myślę, że może się Wam spodobać... Co prawda, to historyjka bez zakończenia, ale popracuje nad nią:)

Rozdział 1
Ludzkości dane jest żyć na tej, mało oryginalnie nazwanej planecie, Ziemi już od wielu tysięcy lat. Każdy mądry stwierdzi, że wiele tysięcy lat, to zapewne dosyć sporo czasu, a kiedy człowiek ma dosyć sporo czasu na ogół się nudzi i wyobraża sobie, jak to będzie w przyszłości lub też, jak to było w przeszłości. Stąd, przez wieki powstała niezliczona ilość opowieści i opowiadań o podróżach w czasie.
Tak. Ten temat jest niezmiernie popularny. Bo cóż znaczy zwykła, szara rzeczywistość w porównaniu z epicką historią osadzoną (razem z nic niewinnymi bohaterami) w głębokim średniowieczu, zamierzchłej starożytności lub całkiem bliskim roku 2054? Nieporównywalne. I jakże sprzedające się.
W związku z tym, z początku zastanawiałam się, czy jest w ogóle sens opowiadać tego typu „bajeczkę” po raz kolejny. Po chwili namysłu stwierdziłam jednak, że owszem. Ponieważ to MOJA „bajeczka”, co oznacza, że jeszcze takiej, jak ona nie było (i najprawdopodobniej nie będzie). Posłuchajcie więc:

Wszystko zaczęło się w pewien, jakże piękny marcowy dzień, taki jak dziś. Machina czasu, od dwóch miesięcy zalegająca w przedpokoju nareszcie była gotowa, wszystkie przyciski awaryjne wypróbowane osobiście co najmniej dziesięć razy – z katapultą włącznie (stąd niewielkie pęknięcia na suficie), drzwi naoliwione, żeby nie skrzypiały tak, jak wtedy, gdy je kupowałam od miejscowego złomiarza, Pan Miś zapięty w fotelu drugiego pilota w ten sposób, by nawet wybuch atomowy nie zdołał go stamtąd wyciągnąć, guma do żucia wciśnięta w miejsce, gdzie jeszcze niedawno pojawiła się sporych rozmiarów dziura. Spojrzałam z zadowoleniem na swoje dzieło. Istny cud... że to wszystko jeszcze trzymało się kupy. No nic. Nadeszła pora na tryumfalne wejście do środka i raz na zawsze zamknięcie karty historii z datą 11.03.2015r. Przede mną tylko przyszłość, za mną przeszłość. Teraźniejszość już nie istniała.
Po tym budującym i, jakże filozoficzny zdaniu, kopsnęłam się jeszcze do kuchni po trzecią paczkę chipsów (nigdy nic nie wiadomo) oraz po zdjęcie mojej rodzinki, wiszące na lodówce (w razie, gdyby jednak wzięło mnie na wspomnienia), po czym z dumą zasiadłam w fotelu pierwszego pilota (w praktyce było to rozmontowane krzesło komputerowe, ale nazwa „fotel pierwszego pilota” brzmi o wiele lepiej). Wcisnęłam wielki, czerwony przycisk „START” i wstrzymałam oddech. Poczułam niezbyt przyjemne trzęsienie, a do moich uszu dobiegł, tak jak się spodziewałam odgłos, który brzmiał mniej więcej, jak: „Brrr!!! Hrrr!!! Brrr!!! Hrrr!!!
Muszę się uczciwie przyznać, że to nie była moja pierwsza próba podróży w czasie, ale o poprzednich szkoda gadać...
Najpierw wehikuł wybuchł.
Przy kolejnej, zamiast w przyszłość, przeniosłam się do epoki kamienia łupanego (wierzcie mi, nie było zbyt fajnie)
Trzecie podejście było najbardziej udane, ale niezbyt efektowne. Przeniosłam się bowiem o pięć minut wstecz po tym, jak mój brat złamał palec, ale i tak na nic się to zdało. Palec został złamany, bo w momencie, gdy miałam powiedzieć, żeby nie schodził po schodach, bo są śliskie, zakrztusiłam się pitą właśnie kawą i szansa przepadła...
Ale to nie ważne. Teraz miało być inaczej. Ja, Katarzyna M., we własnej osobie, miałam się właśnie zapisać na zawsze w historii ludzkości, jako ta, która okiełznała czas. Podróżniczka Wśród Epok i Dziejów Świata.
Ustawiłam, z niemałym wysiłkiem zegar na szóstą rano, dnia 5 lipca 1410 roku (chciałam się załapać na Bitwę pod Grunwaldem). Niestety, jak każda praca, również podróże w czasie niosą ze sobą pewne ryzyko zawodowe. Tym razem dało ono o sobie wyraźnie znać. Wehikuł zamrugał, zaburczał jakimś głębokim basem. Furknął, kichnął i wydał dźwięk podobny do... a zresztą, nie ważne. Potem ponownie kichnął, jeszcze raz zatrząsł się i zamrugał. Włączyły się niektóre alarmy (po jakiego grzyba ja je montowałam? Tylko stresują człowieka!). Wreszcie zgasł. Bez ostrzeżenia, czy hasła: „Brak paliwa”. Zwyczajnie wykorkował w samym środku mojej podróży w czasie!
Poczułam jak krew uderza mi go głowy. No nie! To było zwyczajnie chamskie i bardzo niesprawiedliwe z jego strony! Jak mógł?! Z ogromną złością, za to bez zachowania jakichkolwiek środków ostrożności kopniakiem otwarłam wejściowy właz.
Od razu uderzyło mnie w twarz rześkie powietrze poranka... Chwila?! Poranka?! Rozejrzałam się ze zdumieniem. Hmmm... zdecydowanie coś tu nie grało. Zawsze wydawało mi się, że przedpokój mojego domu przypomina z grubsza przedpokój zwyczajnego, szarego domu, a nie kwitnącą łąkę. Tak. Coś musiało nie wyjść...
Dopiero teraz z lekkim wahaniem spojrzałam na zegar. Wskazywał szóstą rano, dnia 5 lipca 1415 roku. Przyjrzałam mu się jeszcze raz, po czym pokiwałam z politowaniem głową. „I po coś ty go kupowała na wyprzedaży, idiotko?” - pomyślałam ironicznie. - „Machnął się aż o pięć lat, a bitwa, no cóż, przepadła.” Tak. Ale to nie było jedynym problemem. Gorszym był fakt, iż paliwo, jednak się wyczerpało – zostałam więc z głupią miną na łące dokładnie 600 lat przed tym, jak dostałam pałę z fizyki. Nie, żebym tęskniła za tą pałką, ale przyszło mi do głowy, że w tej epoce raczej nie znajdę stacji benzynowej. No. To był problem. Usiadłam nieco załamana na progu mojej machiny i podparłam się rękami pod brodę. Nie miałam absolutnie żadnego pomysłu, jak wybrnąć z tej niecodziennej sytuacji.
Wiem, że to może nieco dziecinne, ale po chwili namysłu stwierdziłam, że mogę przecież najspokojniej w świecie zostawić na jakiś czas ten frapujący temat i zająć się czymś innym. „Carpe diem (ciesz się dniem)” - pomyślałam, by przekonać do tego pomysłu samą siebie. - „W końcu, trafiłam tam, gdzie chciałam... no prawie tam. Co stoi na przeszkodzie, by nieco pozwiedzać?” Jak to mówią, „tonący brzytwy się chwyta”, więc taki plan wydawał się dosyć przyzwoity. Pójść, trochę się rozejrzeć, powdychać średniowieczne powietrze, a potem znów usiąść na tyłku i przemyśleć od nowa problem.
Wstałam z odrobinę raźniejszą miną. Pozwiedzać. Zawsze o tym marzyłam! Zamki, a raczej do połowy rozwalone ruiny są super, ale zobaczyć taką twierdzę w czasach świetności, w pełnej krasie?! To będzie coś! Rozejrzałam się, w poszukiwaniu pierwszej zdobyczy. Niestety, pole, czy też łąka, jak kto woli, ciągnęła się jak okiem sięgnąć i nigdzie nie widać było żadnej monumentalnej, kamiennej budowli. Eh, życie nie jest fair...
Nagle, wydało mi się, że widzę jakiś kształt poruszający się od wschodu w moją stronę. Kształt przybliżał się i rósł z każdą chwilą. Wytężyłam wzrok. Czyżby...? Nie, to niemożliwe... A, może jednak...? Zamrugałam, upewniając się, że to, co widzę, nie jest zjawą. W kierunku mojego wehikułu i mnie pędził w galopie najprawdziwszy w świecie rycerz! Teraz nie miałam już wątpliwości. Tak! Średniowieczny wojownik z krwi i kości pędził w moją stronę! Przyjrzałam mu się z rozmarzeniem. Wyglądał, jakby ubrany był w czyste światło. Na jego zbroi tańczyły słoneczne promienie, mieniąc się kolorowo... Moment! Od pędził w moją stronę! Czy to na pewno dobrze?! Zawahałam się. A jeśli nie ma dobrych... tj. zacnych zamiarów? Co wtedy? Obejrzałam się za siebie. Nie było odwrotu, ani drogi ucieczki. Tylko naga równina, na której delikatnie mówiąc, ciężko się ukryć.
Rycerz zahamował gwałtownie przed moją machiną i przyjrzał się mi z niekrytym zdumieniem oraz lekką naganą w oczach (no tak, w spódniczce mini musiałam się prezentować dosyć kiepsko).
- Witaj. - rzekł. Stwierdziłam, że ma bardzo ładny głos. 
- Siemka. - odparłam, lecz widząc jego zmieszanie uzupełniłam szybko: - yyy... to w moich stronach znaczy, witaj. 
- Siemka... - powtórzył zaintrygowany na wpół do siebie, na wpół do mnie. Musiałam się powstrzymać, by nie parsknąć śmiechem.
"Chyba go polubię." - pomyślałam.
- Co cię tu sprowadza... - zlustrował mnie jeszcze raz od stóp do głów. - cna niewiasto?
- Co mnie tu sprowadza? - zastanowiłam się chwilę, w głowie panicznie szukając odpowiedzi. - Otóż, sprowadza mnie tutaj...
Spojrzał na mnie wyczekująco.
- Przybyłam tu, by... by... znaleźć rycerza o imieniu Mieszko. - wypaliłam wreszcie, założywszy, że w czasach, w których się znalazłam istnieje duże prawdopodobieństwo spotkania kogoś, o tym imieniu, a o inne, sensowniejsze rozwiązanie zadbam później.
- Rycerza imieniem Mieszko? - spytał zdziwiony. - Ja nazywam się Mieszko.
"Pudło!" - pomyślałam ze złością. Nie chciałam znaleźć jakiegokolwiek Mieszka tak szybko.
- Ty jesteś Mieszko? - w moim głosie chyba odbiła się niechciany zawód.
- Owszem. Czy to mnie szukasz?
Sytuacja stawała się niezręczna.
- Należysz do rycerzy króla Jagiełły? - upewniłam się.
- Nie inaczej.
Zdobyłam się na uśmiech.
- Co za ulga! W rzeczy samej, szukałam właśnie ciebie.
Teraz pytanie o powód wizyty wydawało się już nieuniknione. Niestety, pomyliłam się jednak, licząc, że je zada. Natomiast to, co zrobił, było o wiele gorsze.
- A ten potwór za tobą, można wiedzieć, co to jest? - wskazał na mój wehikuł.

jaga70.blog.onet.pl

3 komentarze:

  1. Można zacząć od tego, że fajne i humorystyczne obrazki. Zastanawiam się co będzie dalej i żałuję, że bohaterka nie przeniosła się do roku ok 1000, ponieważ o tym nie dawno brałem na historii. Ale drugiej strony przenieść się do czasów początku chrześcijaństwa w Polsce nie było by za miłe zważywszy na to, że nie wszyscy myślą tak jak ty.
    :D :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaa... to faktycznie nie byłoby zbyt miłe:) Nareszcie komentarz! Dzięki:) Przynajmniej wiem, że nie "produkuję się" na próżno:D
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Czekam co będzie dalej... to zapowiada się ciekawie. Może do czasów współczesnych zabierze ze sobą rycerza? To by dopiero był w szoku . :D :D :D

    OdpowiedzUsuń

Śmiało! Powiedz mi, co o tym myślisz:)