wtorek, 14 lipca 2015

"Tam, gdzie kiedyś kończył się świat" - czyli trochę o Portugali i Galicji

Hejka Kochani! Jak zresztą nie po raz pierwszy pragnę na wstępie przeprosić Was za moją przeciągającą się nieobecność. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że tym razem planowałam napisać posta z początkiem wakacji, co więcej, miałam już nawet kawałek, ale w tym momencie moja wena zaczęła wykazywać chorobliwy brak kondycji, więc ostatecznie do publikacji nie doszło. Broniąc się dalej stwierdzę, iż od dwóch tygodni trwają przecież wakacje (w Polsce całkiem ciepłe, jak słyszałam), w związku z tym żywię nadzieję, iż mało kto zaglądał ostatnio na komputer i mało kto jest zawiedziony moją niebytnością:)

Ale do rzeczy. Chwalenie się nie jest może czymś pochwalanym przez ogół społeczeństwa (aż cię coś w środku piecze, gdy kumpela opowiada o nowym smartfonie), ale od czasu do czasu pochwalić się chyba można. Zwłaszcza, że w moim przypadku i wedle mojego mniemania, jest czym. Otóż wraz z początkiem wakacji wybyłam z rodzinką do Portugalii i chciałabym nieco o moich wczasach opowiedzieć.
Na początek samolot (opowiem jednocześnie o wylocie i przylocie). Stwierdziłam, że to genialny środek transportu w sam raz dla mnie - zero korków, zero choroby lokomocyjnej, niewielkie turbulencje, trochę adrenaliny, duża wysokość i szybkość, nieziemskie widoki. Ani start, ani lądowanie nie było takie tragiczne, jak się nasłuchałam od innych, ponad to mogłam czytać, pisać, rysować, grać na komórce, jeść i pić, czego w autobusie lub samochodzie nigdy nie osiągnę. Mogłabym również słuchać muzyki, gdybym miała odpowiednio wygłuszające słuchawki (huk silników nie był czymś, co dało się po prostu zignorować). Nie będę starała się opisać dokładnie wrażeń - dziś zrobią to za mnie zdjęcia. Zastrzegam tylko, że wszystkie są MOJE  i nie życzę sobie publikowania ich gdziekolwiek.
Mount Blanc
Lądujemy w Portugalii na lotnisku w Faro (strasznie podoba mi się ta nazwa). Temperatura to jakieś 30 stopni. Czeka nas tydzień "objazdówki" i tydzień leniuchowania na plaży. Pierwszy dzień to zwiedzanie Lizbony, w tym:
- ruin zamku św. Jerzego z czasów mauretańskich (mam słabość do facetów zabijających smoki:)
- Klasztoru Hieronimitów w stylu manuelińskim. Jest to sposób budowania i zdobienia należący wyłącznie do Portugalii datowany w okolicach renesansu i baroku. Przeważają w nim dosyć bogate zdobienia nawiązujące do morskich wypraw - a więc kotwice, liny, globusy, pieprz, kukurydza, słonie, nosorożce, krzyż przejęty od Templariuszy
manuelińskie krużganki
manueliński kościół
ja owo piękno kontemplująca
- pomnika zdobywców, tj. wszystkich, którzy przyczynili się do chwały i potęgi Portugalii

Następnego dnia miasteczko Obidos - (!!!) średniowieczna osada z zamkiem i murami, jednym słowem doskonałe miejsce na przeprowadzkę dla mnie:D
Trzeci dzień to m.in.rybackie Combarro - zacne spichlerzyki i mnóstwooo biżuterii z muszelek. Na koniec zwiedzania rejs statkiem i degustacja omułków (takie małże). Jakim cudem ja to zjadłam? Nie mam pojęcia. Ale być tam i nie spróbować - to byłby wstyd.
Kolejny dzień upłynął na zwiedzaniu La Coruny i wieży Herkulesa (wewnątrz jeszcze z czasów rzymskich)
"tykam" latarnię, żeby się przewróciła:)
oraz na wizycie z Santiago de Compostella (wąskie uliczki, romańsko - gotycka bazylika, figury świętych i aniołów, grób św. Jakuba Apostoła, ręcznie pisane, stare księgi w muzeum, relikwiarze - cała ściana relikwiarzy, arrasy i gobeliny z bitewnymi scenami... jednym słowem średniowieczno - mistyczny Duch tego miejsca!)
jakże niepoprawna politycznie rzeźba św. Jakuba zabijającego Maurów (celowo Araba ginącego pod końskimi kopytami zasłaniają kwiaty)
muszle.concha.pl  muszle św. Jakuba z krzyżami zakonu Jego imienia
fragment bazyliki. przód niestety był w remoncie, więc lepiej obejrzeć sobie na necie:)

Któryś z kolei dzień to Porto - miasto słynące z wina i degustacja obok wspomnianego (oczywiście TYLKO dorośli). Wieczorem przejazd do Fatimy. Co ciekawe wykrzesaliśmy jeszcze z siebie siły, by pójść na nabożeństwo fatimskie, a następnego dnia o 5:00 na polską Mszę św. w Kaplicy Objawień.
Fatima, nieco później niż o 5:00
Wreszcie ukoronowaniem naszych zmagań był przejazd do Nazare. To urocze miasteczko położone jest na stromym, morskim klifie. Jego centrum stanowi kościół, z którym wiąże się bardzo interesująca legenda. Opowiem ją jednak w innym poście, bo widzę, że ten przybrał już kolosalne rozmiary:)
oto i kościół
oraz widok z klifu
Resztę, czyli kolejny tydzień spędziliśmy na słodkim nicnierobieniu. Wstydem byłoby ujawnić zdjęcia z takiego marnowania czasu, więc na koniec "migawki z napadów głupawki" (liczę, że NIKT tego nigdzie nie ujawni, jeśli się waży to zrobić... oj źle z nim będzie)
jako rasowa fanka elfów integruję się z natura
karmię kury... co z tego, że metalowe
owszem, dobrze myślicie - siedzę w szafie
ech... brak weny


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Śmiało! Powiedz mi, co o tym myślisz:)