Możemy zatem przejść do tematu tego posta. Wiem, że jest milion innych spraw, o których warto by było napisać (chociażby wczorajszy mecz...) - milion ciekawszych, lżejszych, bardziej na czasie. Ale ostatnio dorwałam się do książki, która czekała na mnie od połowy czerwca. Książka nosiła tytuł "W poszukiwaniu Króla, opowieść o Inklingach". Dla niezorientowanych, "Inklingowie", to nazwa grupy, do której należeli m.in. Tolkien i Lewis, spotykającej się w pubie "Pod Orłem i Dzieckiem" i dyskutującej na różne, "ważkie" tematy. Dwaj szanowni profesorowie z Oxfordu zostali przez autora wcieleni do fabularnej przygody Toma i Laury, poszukujących Świętego Graala, Włóczni Przeznaczenia i tego typu rzeczy, w ogarniętej II wojną światową Anglii. Książka ogólnie przyjemna, choć nieco przewidywalna - ze swojej strony polecam:)
Uderzył mnie wszakże jeden wątek, który się w niej pojawił. Nawet nie wątek, raczej koncepcja lub teoria, wyłożona przez Tolkiena podczas jednej z rozmów z głównymi bohaterami (a warto zaznaczyć, że autor użył w niej faktycznie wypowiedzianych przez profesora słów, co można sprawdzić w przypisach). (budująca napięcie pauza)
Chodzi o mit umierającego i zmartwychwstającego boga. Jak zauważa Tom, motyw bóstwa umierającego (tragiczną śmiercią) pojawia się o wiele wcześniej, niż Ewangelia i historia Jezusa z Nazaretu. W związku z tym, wiele sceptycznie nastawionych do chrześcijaństwa osób, wysuwa oskarżenie, jakoby Dobra Nowina nie była niczym innych, jak tylko "zmałpowaniem" lub dopasowaniem wcześniejszych mitów do własnych potrzeb. Takiego zdania był również do pewnego momentu C.S. Lewis. Bo skoro mamy Prometeusza, Mitrę, Tammuza, Attias, Adonisa, Ozyrysa i Dionizosa, którzy umierają, a potem wracają do życia, to w czym lepszy i bardziej wiarygodny jest od nich Jezus?
I tutaj wchodzi koncepcja Tolkiena. Spróbujmy odwrócić przytoczoną wyżej sytuację i spojrzeć na nią z punktu widzenia człowieka wierzącego (lub przynajmniej uczciwego). Czyż wszystkie te przedchrześcijańskie mity nie są odblaskiem zasianej w nas przez Boga tęsknoty za dobrym, heroicznym Odkupicielem, który poświęci się dla słabej i grzesznej ludzkości? Każdy z nas nosi w sobie przecież Boski Pierwiastek - duszę (czasem utożsamianą również z sercem). A co mówi o niej św. Augustyn? "Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie." Zatem czy to nie właśnie "niespokojne serca" natchnęły ludzi do tworzenia takich, a nie innych opowieści? Czy nie dlatego powstały mity o umierających bogach, że każdy z ich autorów pragnął odnaleźć takiego właśnie Boga? Nawet w podręcznikach od historii można wyczytać, że w czasach ściśle poprzedzających nadejście Jezusa, w Rzymie rozpowszechniał się kult bóstw poświęcających się dla kogoś lub czegoś (Kybele, Mitra, Izyda). Owszem, można powiedzieć, że w takim razie, Chrystus idealnie "wpasował się" w panujący "trend" na "dobrego boga", ale czy wniosek nie powinien być raczej odwrotny? Jezus, jak Prawdziwy Bóg w nic nie musi się "wpasowywać". Co więcej, może sprawić, że to wszyscy naokoło "wpasują się" swoimi pragnieniami i kultami w czas Jego nadejścia! Dlaczego wyznawanie "dobrych bogów" (nazwijmy ich tak w uproszczeniu) przypada akurat na moment, kiedy światu objawia się Prawdziwy Bóg? Przypadek? Nie sądzę! Przez wieki (przed Chrystusem) ludzkość w wielu miejscach świata wymyślała mity o zmartwychwstaniu, a po części nawet o odkupieniu (znów: kogoś lub czegoś). Taki odblask można dostrzec nawet w mitologii nordyckiej, która, siłą rzeczy, nie miała raczej styczności z wierzeniami południowymi i Chrystusem. Ludzie podświadomie pragnęli dobrego Boga, który ich podźwignie z nędzy i zepsucia. Boga heroicznego, gotowego się poświęcić, dając przez to dowód swojej miłości do Stworzenia. Im bliżej było roku 0, tym bardziej kult "dobrych bogów" nabierał na sile oraz (poniekąd) centralizował się w Imperium Rzymskim. Kto wie? Może Bóg pragnął przygotować ludzkość na to doniosłe wydarzenie, jakim było zejście Jezusa na ziemię, poprzez "rzucane" tu i tam odblaski Prawdy? Zważywszy na Jego "nietuzinkową" miłość do człowieka, taka teoria wydaje się być niezwykle prawdopodobna:)
I tak to w skrócie wygląda. Niesamowite, czyż nie? "Istotę chrześcijaństwa stanowi mit, który jest również faktem. Stary mit o umierającym Bogu, nie przestając być mitem, schodzi z nieba legendy i wyobraźni na ziemię historii. Wydarza się – w określonym dniu, w konkretnym miejscu, pociągając za sobą możliwe do określenia historyczne konsekwencje. Przechodzimy od jakiegoś Baldura czy Ozyrysa, umierającego nie wiadomo kiedy i gdzie, do historycznej Osoby ukrzyżowanej (zgodnie z ówczesnym prawem) pod Poncjuszem Piłatem. " - jak pisze C.S. Lewis. Chrystus staje się Mitem Wypełnionym, kulminacją wszystkich podświadomych, wielowiekowych pragnień ludzkości! Dla mnie osobiście jest to bardzo odkrywczy wniosek. I tym piękniejszy, że patrzy się przezeń na religię nieco od strony literackiej:)
![]() |
www.togetherweserve.org |
To by było na tyle dzisiaj. Mam nadzieję, że już się na mnie nie gniewacie za poprzednie braki:D
Na swoje usprawiedliwienie dodam, że ostatnio przeredagowałam wszystkie moje wiersze, poukładałam je alfabetycznie i ujednoliciłam graficznie, zatem zapraszam do obejrzenia moich starań tutaj
W tajemnicy zdradzę Wam, że szykuję również kolejną zakładkę, w której znajdą się wszystkie niepublikowane dotąd zapiski z trzech lat nauki w gimnazjum (mam na myśli wypracowania, recenzje i tego typu rzeczy z moich zeszytów od j.polskiego). Niestety, jest ich dosyć dużo, więc trochę zajmie mi przelanie ich z papieru na ekran komputera, ale liczę na Waszą cierpliwość.
Odnajduję bardzo powoli i ostrożnie chęć do pisania, ale na razie nic nie obiecuję.
Trzymajcie się i udanych wakacji!!!
P.S. Co sądzicie o nowym, WAKACYJNYM tle? Mam nadzieję, że się Wam podoba:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Śmiało! Powiedz mi, co o tym myślisz:)