niedziela, 31 marca 2019

Może ananasa? czyli o powracaniu z uporem niemal beznadziejnym

Witajcie Kochani! (czy jeżeli mówię do samej siebie i to w liczbie mnogiej, to znak, że powinnam się leczyć?) (Nie, czemu?) 
Powracam tutaj po raz kolejny, sama do końca nie wiem, dlaczego. Powracam, w przeddzień Prima Aprilis (który bierze się z łaciny i znaczy po prostu "Pierwszy Kwietnia"), dokładnie 36 dni przed moją maturą z polskiego (pierwszą maturą) i 50 dni przed moją maturą z historii (ostatnią maturą). Na dodatek, powracam 25 dni przed premierą "Avengers: Endgame" (która to prawdopodobnie pogrąży Marvela, jakiego znaliśmy, w otchłani niepamięci, a mnie w otchłani rozpaczy z powodu niewskrzeszenia Lokiego) i 26 dni przed moim ostatnim w życiu zakończeniem roku szkolnego. Przerażające. Dosyć sporo tych ważkich dat, do których odliczam, czyż nie?
Jak może zauważyliście, powracam z całkiem nietypowym, dającym po oczach tłem w ananasy (nie cierpię ananasów, ale jako tło wyglądają całkiem zacnie). Nie wiem, czy powinnam się z tego tłumaczyć, czy też nie, ale dla przyzwoitości powiem, że tło jest efektem mojego przemęczenia i stresującego życia, z domieszką niewytłumaczalnej głupawki, i szczyptą postu od internetu, który obowiązuje mnie w dni powszednie (rozumiecie, gdy dorywam się do komputera w weekend, różne rzeczy przychodzą mi do głowy). Myślę, że tło w ananasy może być też trochę spowodowane tęsknotą za latem (bo lato to wakacje, czytanie Tolkiena, koniec matur, koniec szkoły i ogólnie radość z życia) i w bardzo dużym stopniu spowodowane tym, że rozpaczliwie próbowałam wczoraj uniknąć pisania konspektu i wypowiedzi argumentacyjnej z polskiego.
Tyle jeżeli chodzi o wstęp. (Muszę przyznać, że wypadłam chyba z wprawy, bo to, co napisałam powyżej nawet dla mnie brzmi chaotycznie) Teraz powinno nastąpić rozwinięcie tudzież przejście do właściwego tematu tego posta, ale... rozwinięcie tudzież właściwego tematu posta brak. Więc na razie niechaj starczy tylko wstęp o ananasach. Zakończenia też nie ma (wszak zakończenie wynika z rozwinięcia). Jeżeli uważacie, że się wygłupiam, to tak, macie rację. Ale odczuwam potrzebę napisać czegokolwiek i padło na pisanie o ananasowym tle na blogu.
Na pocieszenie powiem, że niebawem powrócę (na jakieś 50%) z czymś bardziej konstruktywnym. Tymczasem... może ananasa?
Dribbble


poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Słów kilka o problemach z drzewem genealogicznym, czyli kim do stu lodowych olbrzymów jest Laufey?

Witajcie, Kochani!
Dzisiaj na rozgrzewkę, zanim na dobre zatoniemy w mitologii i filmach, mam temat z pogranicza: Wierzcie mi lub nie, ale Marvel dosyć beztrosko podchodzi do tekstów, z których czerpie imiona swoich postaci i miejsca ich zamieszkania. A ja, jak zwykle się czepiam. I tak, będzie też dużo o Lokim.

Mogę amerykańskiej wytwórni wybaczyć wiele, na przykład to, że Sif Złotowłosa w filmach wygląda tak:
naEKRANIE.pl
Albo to, że Walkiria jest odrobinę zanadto opalona jak na wojowniczkę ze Skandynawii:
Nerdist
i strzela niekiedy z działka maszynowego.
Mogę nawet, przy odrobinie dobrej woli, przymknąć oko na to, że Heimadall - nordycki bóg, strzegący Bifrostu, jest... (odchrząknięcie) murzynem po prostu i to z dredami... ale to ostatnie tylko w trzeciej części:
Entertainment Weekly

Niestety, oprócz problemów z poprawnością polityczną, Marvel ma również dosyć poważne problemy z drzewami genealogicznymi. A konkretnie z jednym. Drzewem genealogicznym asgardzkiej dynastii panującej. 

1. Hela i jej zwierzyniec, czyli kto tak naprawdę dowodzi końcem świata?
Vanity Fair
Bogini śmierci - Hela - pojawiająca się w Thorze: Ragnarok i tytułowy Ragnarok wywołująca jest przedstawiana jako pierworodne dzieckiem Odyna. Dawno temu razem ze swoim ojcem zabawiała się w wojenkę w Dziewięciu Światach, ale kiedy jemu przeszło i postanowił być dobrym, pokojowym królem, zbuntowaną, wciąż żądną krwi córkę musiał gdzieś zamknąć, żeby nie nie robiła tego, co bogini śmierci robi najlepiej. Czyli nie zabijała. Fajnie. Po dwóch filmach wmawiania nam, że to Thor jest najstarszy, nagle dowiadujemy się, że była jeszcze wyrodna pierworodna. 
W mitach natomiast Hela jest córką nie kogo innego, jak Lokiego. I nie wywołuje końca świata. Jedynie wpiera swojego tatusia, w jego wywoływaniu. A, no i tak przy okazji, wielki wilk, którego dosiada ona w filmie... też jest w mitologii dzieckiem Lokiego. I raczej nikt go tam nie dosiada.

2. Odyn i Frigga oraz Loki i Thor, czyli kto jest kim dla kogo?
Skupcie się, bo teraz robi się trudniej. W całej filmowej trylogii Odyn i Frigga są rodzicami Heli i Thora oraz przybranymi rodzicami Lokiego. Thor jest więc bratem Lokiego i tak dalej. A ładne, nieskomplikowane drzewko genealogiczne wygląda tak:
Problem jednak w tym, że w mitologii wszystko jest całkiem inaczej. Otóż Loki jest w niej przybranym bratem Odyna, z którym ten zawarł kiedyś, dawno temu, braterstwo krwi. Frigga natomiast nie jest biologiczną matką Thora, lecz tylko przybraną, bo Odynowi zdarzył się (niejeden) mały romansik. A Hela, o czym już mówiłam, nie jest ich córką. Drzewo genealogiczne wygląda więc następująco:
Serduszko, oznacza romans oczywiście. Nie uwzględniam dzieci Lokiego oraz dzieci Odyna z innych romansów.
No ale cóż, gdyby w filmie Loki był bratem Odyna, a nie jego adoptowanym synem, to nie mógłby dowiedzieć się o wszystkim w tak dramatyczny sposób i nie mógłby mieć z tego powodu bolesnych dylematów, pociągających za sobą równie bolesne decyzje. Więc... może... i dobrze, że Marvel trochę namieszał? W końcu, jakoś trzeba podnieść napięcie i tchnąć w bohaterów trochę życia. Dać im coś, co ich rozpali od środka. 

3. Laufey, czyli kto jest moim ojcem?
Na koniec naszego małego zestawienia najzabawniejsza i zarazem najbardziej niewybaczalna różnica. Skoro w mitologii Loki nie jest prawdziwym bratem Odyna, a w filmie nie jest jego prawdziwym synem, to kim są jego biologiczni rodzice? No właśnie. Otóż nordyckie mity określają naszego Trickstera, jako syna Farbautiego i Laufey - dwojga lodowych olbrzymów, a filmy Marvela, zdawać by się mogło, pozostają w tej kwestii wierne mitologicznym przekazom. Problem w tym, że w Thorze Laufey wygląda tak:
Kingdom Hearts Unlimited Wiki - Fandom
i jest ojcem Lokiego, a w mitologii jest jego... matką! I nie chodzi tu wcale o jakieś dziwne genderowe przekręty - po prostu to Farbauti jest tam jego ojcem (mężczyzną), a Laufey jego matką (kobietą).
https://www.deviantart.com/hellanim/art/Farbauti-and-Laufey-318064747

mitologiczni Laufey i Farbauti

Jak to więc możliwe, że Marvel zamienił rodziców Lokiego płciami? Jedyne sensowne wyjaśnienie, jakie nasuwa mi się na myśl, jest następujące: W mitologii nordyckiej większość bohaterów posiada po imieniu tzw. patronim, czyli "nazwisko" utworzone od imienia ojca (np. Thor Odynson - Thor syn Odyna, Magni Thorson - Magni syn Thora). Dzięki temu łatwo się domyślić, kto jest kim. Niestety, wyjątek od tej reguły stanowi Loki właśnie, w mitach występujący z "nazwiskiem" utworzonym od imienia matki - Loki Laufeyson. Dlaczego? Wytłumaczenie, powiedzmy, "fabularne"  jest ponoć takie, że jego matka była w jakiś sposób bardziej szanowana pośród bogów, niż jego ojciec. Natomiast bardziej prawdopodobne, "literackie" wytłumaczenie to względy techniczne podczas układania mitów. Bo nie wiem, czy wiecie, ale podobnie jak Iliada i Odyseja u Greków, tak Edda starsza u Wikingów, jest napisana wierszem. A wiersz miał w tamtych czasach konkretne wytyczne, co do długości linijek, ich liczby sylab i padania akcentów. Okazało się więc, że "Loki Farbautison (?)" ni jak im do tych ich wytycznych nie pasuje, więc wymyślili "Laufeysona" i po problemie.
A biedni twórcy z Marvela (prawdopodobnie) założyli, że tak jak u wszystkich innych bogów, tak i w tym wypadku "nazwisko" następujące po imieniu bohatera jest odojcowskie. I tym sposobem Laufey stała się Laufeyem, a Farbauti zniknął gdzieś w odmętach mitologii. Loki natomiast, mimo całych tych zawirowań, pozostał w filmach Laufeysonem, tak jak u Wikingów:)

sobota, 25 sierpnia 2018

Słów kilka o pewnej trylogii filmowej, czyli nordyckie zauroczenie z marvelowską posypką

Hejka Kochani!
Po przerwie (śmiem twierdzić, że nie takiej znowu długiej, w porównaniu z innymi) powracam z nową dawką mojego zauroczenia. Bo (tego Wam chyba nie wyjaśniłam poprzednio) moje zauroczenie dzieli się zasadniczo na dwie podkategorie: mitologiczną i filmową. Dzisiaj będzie słów kilka o tej filmowej.
Wszystko zaczęło się dawno, dawno temu, w odległych Pawłowicach, gdy pewna dziewczyna obejrzała marvelowską produkcję, pod tytułem Thor. Wtedy wystąpiły u niej pierwsze, niestety niezdiagnozowane w porę, objawy nordyckiego zauroczenia. Wszystko za sprawą znanego Wam już z poprzedniego postu Lokiego, który w wersji filmowej przyjął całkiem przystojną, moim zdaniem, twarz Toma Hiddlestona.
Disney Wiki - Fandom














Na szczęście (albo i nie) objawy owe ustąpiły wtedy dość szybko i na ładnych kilka lat zapanował spokój. Aż do niedawna. Otóż ta sama (choć nieco już starsza) dziewczyna wpadła pewnego pięknego, czerwcowego dnia na pomysł, by obejrzeć trzecią, najnowszą część wspomnianego już Thora. No i wtedy zaczęło się na dobre.
Tak, jestem już dorosła, więc nie powinna mieć (chyba) faz na bohaterów filmowych, bo tym charakteryzuje się sam środek nastolatkowści. Tak, ten konkretny bohater jest na dodatek, mówiąc oględnie, nie do końca pozytywny, więc to już w ogóle nie przystoi. Nie, nie stać mnie na leczenie i nie zamierzam go podejmować:)

Od tej pory możecie się więc spodziewać dwóch rodzajów postów: mitologicznych i filmowych. Jest więc to ostatni moment na nadrobienie zaległości, jeżeli chodzi o oglądanie, bo od teraz zaczną się nieuchronnie pojawiać spojlery. Nie wiem, czy przepadacie za Marvelem (ja osobiście ostatnio nie przepadam, ze względu na to, co zrobili w... ale o tym później) i czy w związku z tym zniesiecie aż cztery filmy tej wytwórni - to już wasz wybór. Dla zainteresowanych podaję jednak tytuły w dwóch wariantach oglądania:

- trylogia ThoraThor (2011), Thor: Mroczny świat (2013), Thor: Ragnarok (2017) - do obejrzenia dla tych, którzy chcą poznać jedynie losy Lokiego jako boga z Asgardu, pomijając jego udział w... (odkaszlnięcie) tym, co się stało z Nowym Jorkiem. Na koniec gwarantowana niezła (choć niepasująca do klimatu poprzednich części) porcja humoru
- tzw. trylogia Lokiego: Thor (2011), Avengers (2012), Thor: Mroczny śwat (2013) - do obejrzenia dla tych, którzy chcą mieć spójną wizję Lokiego, jako postaci i przyjrzeć się jego ewolucji na tle kolejnych wydarzeń z jego udziałem. Niestety, ceną za to jest spotkanie z innymi postaciami z uniwersum Marvela (Iron Man, Capitan America, itp.), których nie zrozumiemy do końca bez obejrzenia oddzielnych filmów z ich udziałem (tj. Iron Man 1,2; Capitan America: Pierwsze starcie, itp.). Nie jest to, co prawda, konieczne (ja tego nie zrobiłam) - wszystko zależy od Waszego podejścia.

Możecie też oczywiście obejrzeć wszystkie cztery filmy od deski do deski (wersja dla wytrwałych), jeżeli macie dość czasu. Może maraton filmowy to dobry pomysł na zakończenie wakacji?;)

Trzymajcie się ciepło, korzystajcie z ostatnich dni błogiego nicnierobienia i szykujcie na nieuchronny ciąg dalszy nordycko-marvelowskiej mieszanki:D Następnym razem będzie już rzeczowo, poważnie i dogłębnie. TO, na razie, był tylko wstęp.

poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Słów kilka o pewnym rudzielcu z szelmowskim uśmiechem, czyli nordyckie zauroczenie

Witajcie, Kochani!
(cisza)
Kochani? Jesteście tam?
(wciąż cisza, wokół, jak okiem sięgnąć pusty, jałowy step... przed kamerą przesuwa się z wiatrem niewielki kłębek uschłej trawy)

Cóż... nie wiem, czy wciąż jeszcze macie do mnie cierpliwość, czy wciąż jeszcze jesteście po drugiej stronie ekranu... Nie wiem, czy jeszcze ktokolwiek z Was uśmiecha się, czytając ten mój setny, nieporadny wstęp à la "przepraszam, że mnie tak długo nie było", ale trudno. Jeśli nawet nie czyta tego już nikt, to ja mam potrzebę, by to napisać. Zatem... do dzieła. (gdybyście tam jednak byli, to to jest właśnie moment na zaopatrzenie się w coś do picia i do jedzenia, ewentualnie szybką wizytę w toalecie - następnych przerw nie będzie:)

Pewnego pięknego, zimnego dnia w odległej Skandynawii ktoś wpadł na pomysł, że może tak warto by było spisać te wszystkie historie o bogach, co to je ludzie sobie nawzajem opowiadają. Ów ktoś, jak pomyślał, tak też uczynił i dzięki temu powstały Edda poetycka, a po niej (darujcie, jeśli pomieszałam chronologię) Edda prozaiczna - dwa bardzo szacowne utwory traktujące o tym, co dziś określamy, jako mitologia nordycka (ew. germańska). Coś na kształt Iliady i Odysei dla krajów północy.
Wiele wieków później, pewna angielska pisarka, mając najprawdopodobniej z tymi utworami do czynienia, wpadła na pomysł, że może tak warto by było napisać coś, co będzie do nich nawiązywać, a co pokocha współczesna jej młodzież. I tak powstały Runy i Blask runów - dwie bardzo udane książki, traktujące o pewnej dziewczynie, która zostaje wplątana w porachunki między bogami, drugi koniec świata i inne, równie ekscytujące przygody oraz mitologia nordycka opowiedziana z punktu widzenia pewnego jej bohatera - niekoniecznie tego głównego i powszechnie lubianego.
Kilka lat później, pewna nikomu nieznana, polska licealistka obejrzała pewien film Marvela, przeczytała pożyczoną od kolegi książkę, przejrzała przerażającą ilość zdjęć na Google, a wreszcie dorwawszy książki owej angielskiej pisarki i pochłonąwszy je w niecały tydzień zapadła na poważną, prawdopodobnie nieuleczalną chorobę, określaną wśród fachowców jako nordyckie zauroczenie.

Główną zaś przyczyną owej choroby oraz osią, wokół której ona oscyluje, jest rudzielec z szelmowskim uśmiechem, znany w kręgach nordyckich bogów jako Loki.

https://www.deviantart.com/the-orator/art/Loki-Sketches-317730347

"Loki to ja. Loki, pan ognia, nierozumiany, ulotny, przystojny, skromny bohater [...]. Znany także jako bóg oszustwa [..], Szczęściarz, Ogień, Psia Gwiazda, i pod wieloma innymi epitetami, których nie warto wspominać. 
[...] porzuciłem aspekt Ognia i [...] wybrałem postać, którą być może znacie, młodzieńca o rudych włosach, z tym nie​określonym czymś w sobie."




Cóż owa nikomu nieznana, polska licealistka może mieć na swoją obronę? Chyba nic. Fakt jednak pozostaje faktem. Moje nordyckie zauroczenie trwa już trzeci miesiąc, mój brat, jak słyszy imię Loki, to ulatnia się dyskretnie, a moi rodzice kręcą głowami i pewnie zapytują się w duchu, co też mi strzeliło do głowy. Bo Loki przystojny raczej nie jest. Jest rudy. Szlachetny i dobry tym bardziej nie - balansuje raczej pomiędzy statusem wroga bogów i niechętnego oraz niechętnie tolerowanego sprzymierzeńca. No i niejedno ma za uszami. Z rozpętaniem Ragnaröku (zmierzchu bogów) włącznie. Więc czemu na niego właśnie padło? Sama nie wiem... Ale jest w nim coś... co mnie pociąga. Może to, że jest sprytny? Błyskotliwy? Nieprzewidywalny? Może to delikatne lśnienie chaosu w jego spojrzeniu (bo na pewno właśnie takie spojrzenie miałby, gdyby istniał)? (wzdycha ukradkiem, jak osoba ciężko chora tudzież zauroczona do reszty - lekarz taki stan oceniłby raczej jako beznadziejny)

Tak więc, moi Kochani, przygotujcie się w najbliższym czasie na solidną dawkę nordyckiej mitologii okraszonej ochami i achami pod adresem boga oszustw. Spróbuję przybliżyć Wam nieco jego postać i przedstawić najciekawsze przygody z jego udziałem, a wtedy, kto wie? Może ktoś oprócz mnie zapadnie na nordyckie zauroczenie:)


Na koniec tego posta kilka spraw organizacyjnych, dobrze? Hmmm... (rozgląda się uważnie wokół) chyba nieco się tutaj pozmieniało? Po pierwsze, zmieniła się nazwa - bo teraz nie przeglądacie już mojego małego bloga, tylko szuflady pełne niesfornych myśli. Zmieniła się szata graficzna i wciąż nie jestem pewna, czy to wszystko nie za bardzo daje po oczach...:) Zmieniło się wreszcie umiejscowienie niektórych rzeczy: szuflady posegregowane chronologicznie i tematycznie znajdziecie teraz klikając w ten znaczek menu (trzy paseczki) po lewej stronie u góry. Spis stron macie nad postami. Nie ma, co prawda nigdzie niczego o mnie, ale wiecie - jestem w fazie testów - więc całkiem możliwe, że jeszcze trochę tutaj namieszam. Powiedzcie mi w kometarzach, co o tym wszystkim myślicie!

Na dziś to tyle - ot, krótkie wprowadzenie do aktualnego odchyłu:)
Trzymajcie się, korzystajcie z wakacji i
("Do zobaczenia" runami nordyckimi!!!)


P.S. Cytat obok obrazka pochodzi z książki owej angielskiej pisarki - pani Joanne Harris, pod wyjątkowo niefortunnym niestety i kującym w oczy tytułem "Ewangelia według Lokiego". Nie moja wina. Ubolewam. Ale tak to właśnie jest. O pani Harris i jej książkach z resztą porozmawiamy jeszcze w innych postach...

środa, 20 grudnia 2017

Przed Świętami, ale wcale nie o Świętach

Hejka! Witajcie Kochani!
Po małym przestoju znów się tu pojawiam (w końcu zobowiązałam się reaktywować tego bloga, więc nie ma przebacz). Na wstępie zachęcam Was do spojrzenia na stronę z łacińskim ciekawostkami, ponieważ dzisiaj dwudziesty i pojawiło się tam kolejne słówko. Proszę Was również gorąco (jeżeli tylko wciąż jesteście tam, po drugiej stronie ekranu) o zainteresowanie się Świąteczną Ankietą i wpisanie tam paru słów od siebie. Zapewniam Was, każdy jest do tego zdolny, a po niektórych moich dołkowych postach niewiele rzeczy będzie gorszych, mniej gramatycznych i składnych. Zatem - piszcie!

Przechodząc zaś do sedna (bo jak zwykle wstęp zrobił się nieco za długi, jak na wstęp), dzisiaj przed południem (poproszę o werble tudzież oklaski) po raz pierwszy w życiu zakończyłam pisanie czego dłuższego niż dwie strony A4!!! Być może dla Was brzmi to jak coś mało wartego werbli tudzież oklasków, ale uwierzcie mi - TO BYŁO NAPRAWDĘ TRUDNE DO ZROBIENIA. Koleżanki w szkole, które wiedziały, że piszę podśmiewały się ze mnie, ponieważ one już dawno to i owo pokończyły. Ja natomiast zaczynałam kolejne projekty (np. "Moją opowieść"), ale nie doprowadzałam ich do końca. Tym razem zaś się zawzięłam! Powiedziałam sobie, że do Świąt muszę to skończyć, albo przyznać się do klęski jako pisarz. I oto jest! Zupełnie niepodobne do innych moich tekstów, naiwnie dziecinne, wymęczone w bólach i rozterkach, ZAKOŃCZONE. Kochani, prezentuję Wam opowiadanie, pt. "Dzielna Zielona Kredka". Usiądźcie wygodnie, zapomnijcie na chwilę, ile macie lat i czytajcie...



DZIELNA ZIELONA KREDKA

Zielona Kredka wyjrzała przez okno. Na świecie zakwitała wiosna, radosna i piękna, w płaszczu ze świeżej, soczystej trawy i w wianku z nieśmiałych listków pobliskich drzew. Wiosna zaś oznaczała jedno (i mała kredka aż podskoczyła z radości na tę myśl): Znowu będzie potrzebna Jacusiowi na jego zajęciach plastycznych! Koniec zimy i smutnej biało-szarości na obrazkach. Do akcji wkroczyła zielona (ach, po stokroć zielona!) wiosna!
Przejęta mała kredka oblała się zielonym rumieńcem. Niechże tylko Jacuś wreszcie skończy jeść śniadanie i wybierze się jak co dzień do zerówki! Wprost nie mogła się doczekać tych pierwszych wiosennych rysunków.
Nagle, gdzieś z dołu dało się słyszeć wołanie:
- Kredko! Kredko! Potrzebuję twojej pomocy!
Zielona Kredka rozejrzała wokół, w poszukiwaniu tego, kto ją wzywa.
- Tu jestem! Tu, na podłodze!
- Pani Miś? – zdumiona kredka wychyliła się na krawędź biurka. – Co panią tu sprowadza?
Pani Miś w swojej niebieskiej piżamce i błękitnych kapciach stała obok krzesła, zadzierając w górę łebek.
- Nieszczęście… - wyjaśniła z zatroskaną miną. – Nasz Mały Miś wyszedł niedawno na spacer po Dywanie razem z Mruczusiem. Biedny kotek, wystraszył się jakiegoś szmeru i czmychnął aż na półkę z książkami, a teraz boi się zejść. Nie umiemy go stamtąd ściągnąć. Może, gdybyś nam pomogła, dosięglibyśmy Mruczusia?
Zielona Kredka zawahała się przez chwilę. A co, jeśli Jacuś skończy śniadanie, wróci tu po swój tornister i pójdzie do zerówki bez niej? Nie będzie miał zielonego koloru i nie narysuje ani wiosennej trawy, ani wiosennych liści na drzewach! Z drugiej strony, nie mogła przecież zostawić Pani Miś w potrzebie! A co, jeśli Mruczuś faktycznie nie będzie mógł zejść z półki bez jej pomocy? „Powinnam chyba zdążyć przed wyjściem Jacusia…” – pomyślała, patrząc z troską na Panią Miś.
- Dobrze, pomogę wam. – oświadczyła już na głos. – Ale musimy się śpieszyć.
- O, tak tak. – Pani Miś pokiwała głową. – Biedny Mruczuś w każdej chwili może spaść.
Dzielna Zielona Kredka zeskoczyła z biurka na krzesło, a stamtąd zsunęła się na podłogę.
- Możemy ruszać! – zakomenderowała raźno.

***

Dywan i półki na książki znajdowały się na drugim końcu jacusiowego pokoju, nieopodal Domku Pluszowych Misiów. Kiedy Zielona Kredka razem z Panią Miś dotarły na miejsce, pod półką, na której siedział Mruczuś, zgromadził się już spory tłumek zabawek. Był nawet drewniany Wóz Strażacki z rozsuwaną drabiną, który próbował dosięgnąć nią kotka. Akcją ratunkową dowodził Pan Miś, a Mały Miś i jego dwie siostrzyczki, skupione w ciasną grupkę, obserwowały przebieg zdarzeń. Niestety, ani straż ze swoją drabiną, ani ustawiające się na niej zabawki nie potrafiły znaleźć się na tyle wysoko, by ściągnąć kotka. Co więcej, niektórzy z pomagających, na przykład ołowiany żołnierzyk, byli za ciężcy i Wóz Strażacki ledwo utrzymywał ich w powietrzu.
Na widok Zielonej Kredki i Pani Miś wszyscy przesunęli się, robiąc przejście.
- Przyprowadziłam pomoc! – zawołała Pani Miś. – Dzięki Zielonej Kredce uda nam się dosięgnąć Mruczusia!
- Jak chce to Pani zrobić? – zapytał Kolorowy Pajacyk, wysuwając się z tłumu. – Przecież mnóstwo zabawek już próbowało i nawet na drabinie jesteśmy zbyt nisko, żeby go dosięgnąć…
Pani Miś zamyśliła się. Pan Miś objął ją ramieniem i również myślał, drapiąc się po swoim misiowy pyszczku. Po chwili podniósł łebek i zwrócił się do Wozu Strażackiego.
- Czy dałbyś radę utrzymać na drabinie całą rodzinę Misiów?
- No nie wiem… - samochód zawahał się. – Być może bez Małej i Bardzo Małej Misi, tak. A czemu Pan pyta?
- Bo mam pomysł! – wyjaśniła Pan Miś z uradowaną miną. – Wejdę na drabinę, moja żona stanie na moich ramionach, a Mały Miś na jej ramionach, trzymając w łapkach Zieloną Kredkę. Dzięki temu znajdziemy się dostatecznie wysoko i będziemy wystarczająco lekcy!
Zabawki przyjęły pomysł z entuzjazmem i już po chwili stanęła przy półce strażacko-misiowo-kredkowa wieża. Zielona Kredka oparła się noskiem o brzeg półki z książkami.
- Mruczusiu! – zawołała, widząc skulonego w kącie kotka. – Chodź tutaj! Już możesz bezpiecznie zejść!
Mruczuś miauknął tylko żałośnie, kręcąc łebkiem.
- Nie masz się czego bać, Mruczusiu! Zsuniesz się po mnie prosto w łapki Małego Misia!
Kotek zrobił niepewny krok w stronę krawędzi półki, jednak, gdy tylko spojrzał w dół, natychmiast czmychnął z powrotem w kąt.
Gdyby Mruczuś był pluszowym kotkiem, z pewnością nie miałby lęku wysokości. Pluszowe kotki są zwykle dachowcami. Niestety, Mruczuś był kotkiem plastikowym, z zestawu klocków DUPLO, a każdy wie, że kotki plastikowe nie mają tyle odwagi, co ich pluszowi kuzyni.
- Mruczusiu! – Zielona Kredka przybrała proszący ton głosu. – Musisz zejść! Wszyscy tam na dole czekają na ciebie! Jeżeli nie zejdziesz, to Mały Miś i jego siostrzyczki będą bardzo smutne!
Na wzmiankę o Misiach, kotek podniósł łebek i spojrzał na kredkę.
- Miau… – pisnął niepewnie.
- Ależ na pewno dasz sobie radę! – przekonywała. – Przecież jesteś bardzo dzielnym kotkiem!
- Zejdź do nas, Mruczusiu! Potrzebujemy cię! – odezwały się z dołu głosy Misiów.
Kotek niepewnie postąpił parę kroków w stronę Zielonej Kredki.
- O tak, właśnie tak! – zachęcała go kredka. – Jesteś najodważniejszym kotkiem, jakiego znam, Mruczusiu!
Mruczuś ostrożnie wgramolił się na nią, przyczepiając się pazurkami do jej boków.
- Możecie nas ściągać! – zawołała Zielona Kredka. – Mruczusiu - zwróciła się do kotka. – Trzymaj się!
Strażacko-misiowo-kredkowa drabina powędrowała w dół i już po chwili Mruczuś znalazł się bezpiecznie na podłodze, ściskany przez uradowaną rodzinę Misiów. Wokół powstało wesołe zamieszanie.
- Nie wiem, jak ci dziękować. – Pani Miś uśmiechnęła się z wdzięcznością do Zielonej Kredki.
- To nic takiego… - mała bohaterka oblała się skromnie zielonym rumieńcem.
- Może wstąpisz do nas na herbatę? – zaproponował Pan Miś.
- Mamy szarlotkę i pierniczki z lukrem… - dodała Pani Miś.
- Chciałabym, ale muszę wracać na biurko. – wyjaśniła Zielona Kredka. – Jeżeli Jacuś wróci ze śniadania i nie zastanie mnie tam, to…
            W tym momencie drzwi do pokoiku skrzypnęły niespodziewanie i stanął w nich uśmiechnięty, blondwłosy chłopiec.
- O nie… - wyszeptała kredka. – Już za późno…
- Jeszcze nie wszystko stracone! – obok niej wyhamował z impetem Wóz Strażacki. – Wsiadaj, podwiozę cię do biurka!

***

            Mknęli przez Dywanową Łąkę z zawrotną prędkością. Zielona Kredka cały czas z przejęciem obserwowała poczynania Jacusia, modląc się w myślach, by zdążyli na czas. Chłopiec tymczasem zgarnął z biurka resztę kredek i włożywszy je do swojego kolorowego piórnika, szykował się do wyjścia.
- Nie zdążymy! – wykrzyknęła, widząc jak Jacuś zapina tornister i zakłada go na ramiona.
- Nie ma takiej możliwości! – Wóz Strażacki był zdeterminowany. Zahamował gwałtownie i wykonał efektowny zawrót. – Dogonimy go pod drzwiami wejściowymi!
- Ale przecież pokój Jacusia jest na piętrze! – Zielona Kredka przeraziła się nie na żarty. – Jak chcesz pokonać schody?!
            Drzwi pokoiku skrzypnęły cicho i chłopiec zniknął im z oczu.
- Nie bój się! – Wóz Strażacki starał się dodać jej otuchy. – Znam świetny skrót.
            Skierowali się do pudełka z zabawkami.
- Przez większość roku korzystają z niego ołowiane żołnierzyki, gdy przeprowadzają swoje misje specjalne. To najszybsza droga!
            Zatrzymali się pod ścianą. Wóz Strażacki wskazał niewielką szczelinę między pudełkiem z zabawkami a ścianą.
- Idąc tamtędy trafisz na otwór wentylacyjny. Powinien być otwarty, a jeżeli ktoś by cię zatrzymywał, powołaj się na mnie. Kiedy wejdziesz od otworu, będzie już łatwo.
- Bardzo, ale to bardzo ci dziękuję… - Zielona Kredka uśmiechnęła się do Wozu Strażackiego.
- Cała przyjemność po mojej stronie! – odpowiedział jej uśmiechem. – Pędź już. Narysuj z Jacusiem najpiękniejszy, wiosenny obrazek!
- Dziękuję! – powtórzyła jeszcze raz, kierując się w stronę szczeliny.

***

            Dzielna Zielona Kredka niebawem dotarła do otworu wentylacyjnego, tak jak jej powiedział Wóz Strażacki. Przed wejściem stały dwa ołowiane żołnierzyki. Na widok kredki, wyciągnęły przed siebie swoje ołowiane uzbrojenie.
- Stój! – zawołał Żołnierzyk z Karabinem. - Ktoś ty i czego tu szukasz?
- Przysyła mnie Wóz Strażacki… - zaczęła niepewnie kredka. – Chce przedostać się tym otworem do przedpokoju, by zdążyć, zanim Jacuś wyjdzie do zerówki. Jestem w końcu Zieloną Kredką, a zaczyna się wiosna. Jeśli mnie zabraknie, Jacuś nie będzie mógł narysować wiosennego obrazka!
            Oba żołnierzyki spojrzały po sobie przerażone. Nienarysowanie wiosennego obrazka to bardzo poważna sprawa!
- Za mną! – zakomenderował Żołnierzyk z Szablą. – Rozpoczynamy misję „OBRAZEK”!
            Otwór wentylacyjny został otwarty i Zielona Kredka razem z żołnierzykami wbiegła do środka.
- Panie Generale! – żołnierzyki wyprężyły się przed stojącym w głębi tunelu drewnianym żołnierzykiem z bębenkiem. – Obecna tutaj Zielona Kredka musi się jak najszybciej dostać do przedpokoju! Od tego zależy powodzenie misji „OBRAZEK”! Czy udzieli nam Pan pozwolenia na użycie Tunelu WN?
            Generał poważnie skinął głową.
- Udzielam, żołnierzu.
- Dziękujemy, Panie Generale!
            Skręcili w boczną odnogę tunelu wentylacyjnego i stanęli przed otworem w podłodze.
- To tutaj. – oświadczył Żołnierzyk z Karabinem.
- Mam tam skoczyć? – Zielona Kredka poczuła jak zieleni się ze strachu.
- Oczywiście. – potwierdził Żołnierzyk z Szablą.
- A to bezpieczne?
- Oczywiście. – powtórzył. – To najkrótsza droga do przedpokoju.
            Zielona Kredka przełknęła ślinę. „Dla Jacusia.” – pomyślała bohatersko.
- W takim razie, skaczę! – wykrzyknęła i zniknęła w dziurze tunelu.

***

            Zielona Kredka zjeżdżała jak w rurze na basenie, krzycząc przy każdym zakręcie. Wreszcie, nagle i niespodziewanie, tunel się skończył i wypadła z otworu wentylacyjnego, lądując na Dywanie Przedpokoju obok nóg Jacusia, który właśnie żegnał się ze swoją Mamusią.
- Ojej! Patrz, mamusiu! – zawołał chłopiec. – To przecież moja zielona kredka! Jak ona się tu znalazła?
            Jacuś delikatnie podniósł Zieloną Kredkę i włożył ją do piórnika, obok innych kredek. Wszystkie powitały ją z radością.
- Bez niej nie narysowałbym żadnego wiosennego obrazka! – usłyszała jeszcze głos Jacusia, gdy ten zamykał tornister.
            Po chwili razem wyruszali do zerówki.

KONIEC

I jak? Podobało się? Proszę, dajcie mi znać w komentarzach, co o tym myślicie:)
Trzymajcie się ciepło, nie chorujcie (tak jak na przykład ja - na zapalenie oskrzeli) i byle do Świąt!