niedziela, 19 lipca 2015

"Tam, gdzie kiedyś kończył się świat" - czyli trochę o Portugalii i Galicji c.d.

Hejka:) Mimo, iż nikt nie skomentował poprzedniego posta, to ilość wejść od jego opublikowania wskazuje, że ktoś jednak miał z nim do czynienia. W związku z tym oraz z okazji zwyżki mojej weny postanowiłam pociągnąć wątek zagranicznych wczasów dalej. Dziś już bardziej na spokojnie i w formie ciekawostek.

Najpierw nieco o Portugalii. Otóż to niewielkie państwo, w przeciwieństwie do naszej kochanej Polski, od początku swojego istnienia zmieniło granice w bardzo niewielkim stopniu, dodatkowo tylko jeden, jedyny raz w całej historii znalazło się pod obcą (hiszpańską) okupacją. No cóż, nie miało tylu niemiłych sąsiadów, co my...
W Portugalii, co ciekawe ciężko uświadczyć coś tak oczywistego, jak woda mineralna gazowana. Na terenie całego kraju istnieją jedynie dwie marki, które ją produkują. Co więcej, określiłabym ją bardziej jako wodę z jakichś uzdrowisk (taką, co zalatuje metalem, czy innymi pożytecznymi drobinkami), a nie jako dobrze nam znaną "Cisowiankę", czy tym podobne. Na usprawiedliwienie Portugalczyków powiem, że niemal w całym kraju "kranówka" jest zdatna do picia, więc nikt z pragnienia nie umrze:)
Podczas kiedy Hiszpania ma swoje ogniste flamenco, ich sąsiedzi (chyba na złość) lubują się w muzyce zwanej fado. Miałam wątpliwą przyjemność słuchać jej wielokrotnie w autobusie i gdyby ktoś kazał mi ją określić jednym słowem, powiedziałabym: SMUTY. Okrutne smuty. Motywem przewodnim jest tęsknota. Tęsknota za utraconą potęgą, bogactwem, czasem studiów, miłością, itp. Tak jakby nie było w życiu pozytywów... Więc jeśli ktoś ma "doła" i chce otrzymać łopatę do kopania dalej w dół, to radzę zwyczajnie puścić sobie portugalskie fado. Depresja gwarantowana:)
Rzeczą, która nam, Polakom, może wydać się absurdalna jest to, że w Portugalii obowiązuje system dwóch imion - jedno nadaje ojciec, a drugie matka - i (!!!) dwóch nazwisk - jednego po ojcu, a drugiego po matce. Jeśli więc ktoś chce zawrzeć tam związek małżeński to współczuję - im nie mieści się w głowie, jakim dziwnym zrządzeniem losu ktoś może mieć TYLKO JEDNO nazwisko. Ale ojciec i matka też mają przecież dwa nazwiska, zapytacie, więc dziecko ma już cztery? Nie. Dziecko wybiera jedno nazwisko ojca i jedno matki. Więc dla przykładu:
Tata: Alves Dantas + Mama: Gomes Moreno = Dziecko np. Alves Moreno lub Dantas Gomes itd.
Kolejną ciekawostką jest dorsz. Dorsz, jako przysmak. Dorsz suszony i solony. Dorsz przyrządzany na 365 sposobów. Dorsz. Mnie osobiście nie smakował... Nie to, żebym go nie zjadła! Zjadłam. Tak, jak omółki i ośmiorniczkę i mięso z małego rekina... Ale zdecydowanie wolę kurczaka z ziemniakami:)
Co do języka portugalskiego, to współczuję tym, wybierającym go do nauki. Jest zdecydowanie trudniejszy od hiszpańskiego - bardziej twardy i szeleszczący. Trochę tak jak słowiańskie, ale trzeba wykazać się nie lada wyczuciem, by wiedzieć, czy dane słowo przeczytać z "s", czy np. z "sz". Gdy w Hiszpanii mówi się:
- Adiós! (czyt. adijos)
to w Portugalii mówi się:
- Adeus! (czyt. adeusz)
To chyba ładnie obrazuje różnicę między tymi językami.

Ma się rozumieć, oba narody są dosyć gorącej krwi, a w połączeniu z panującym tam klimatem daje to w dwóch słowach, FIESTĘ I SIESTĘ, czyli to co Portugalczycy i Hiszpanie lubią najbardziej. Zabawa i słodkie nicnierobienie. Nie chcę być wredna, ale takie podejście po części wyjaśnia szerzący się u nich kryzys... Podczas, gdy my, narody północy, potrafimy spiąć pośladki i "zasuwać" w pracy od świtu do zmierzchu, o tyle tam wygląda to mniej więcej tak:
Do pracy mają na 9:00. Więc koło 8:50 wychodzą z domu. Nie po to, by iść do pracy! Absolutnie! Wychodzą, by wstąpić na kawę do lokalnego baru. Tam nierzadko spotykają kogoś znajomego. W związku z tym zaczyna się rozmowa: "A jak tam dzieci?" "A jak tam żona?" i tak dalej. Wreszcie mniej więcej o 9:10 zaczynają się troszkę niepokoić i odrobinę spieszyć - w końcu mają do pracy na 9:00. Dziewiąta piętnaście - docieraj do swego biura i siadają nad papierami. Nie na długo jednak, bo około 14:00 następuje tzw. siesta właśnie. To znaczy, że wszyscy wybywają z pracy i najspokojniej w świecie idą na obiad. U Portugalczyków trwa to mniej więcej godzinę, u Hiszpan trzy razy dłużej. Najpierw zaglądają do baru i jedzą tapas - czyli przystawkę, później dopiero właściwy posiłek (dwudaniowy na się rozumieć). Po całej tej celebracji niektórzy wracają do pracy, niektórzy zaś idą do domu. Pod wieczór, około 19:00 lub 20:00, kiedy wszyscy są już "wolni" zaczyna się fiesta - zabawa i tak dalej. Potem jeszcze kolacja, ewentualnie druga i robi się 24:00. Większość wędruje wtedy do domu, lecz niektórzy, stwierdziwszy, że już im się nie opłaca, zamawiają kolejną kawę i spędzają noc w ulubionym barze. Rano zabawa zaczyna się od początku.
Warto jednakże zaznaczyć, że Portugalczycy, ani Hiszpanie nie rozumieją siedzenia w barze przez upicie się na zabój - oni jedynie smakują wina lub piwa i na ogół pozostają trzeźwi.

Kolejną ciekawą sprawą w Portugalii jst fakt, że nie mają oni niemal żadnego dziedzictwa pod względem obrazów, ponieważ zamiast na płótnie lub kartkach, malują na tzw. azulejos (czyt. azuleżos), czyli ceramicznych płytkach, którymi dekorują wszystko w swoim zasięgu. Tak więc coś, co my uznalibyśmy raczej za nadające się do łazienki, ewentualnie kuchni, oni mają na zewnętrznych murach domów, kościołów i dworców, a także wewnątrz wyżej wspomnianych.
tutaj dworzec w Porto (nie zwracajcie uwagi na datę - mój aparat nie do końca chce w tej sprawie współpracować)

Kogut z Barcelos to wszechobecny symbol w Portugalii. Pocztówki, figurki, obrazki i inne pamiątki wszelkiego rodzaju, przedstawiają kolorowego koguta. A oto co głosi na jego temat legenda.
www.projektswiat.pl
Legenda głosi, że w miasteczku Barcelinhos pewnego razu zostało popełnione przestępstwo, jednak mimo śledztwa, sprawcy nie udało się odnaleźć. O zdarzeniu zapomniano do czasu gdy pewien skromny pielgrzym wędrując ku Santiago de Compostela, by się tam modlić, zatrzymał się w okolicach Barcelos (ówcześnie Barca Cellus), w przydrożnym zajeździe, aby zaspokoić głód. W trakcie posiłku zauważył, że jakaś postać go bacznie obserwuje, jednak nie przejął się tym i kontynuował kolację. Obserwator wyszedł z zajazdu i poszedł prosto do domu sędziego, by oskarżyć przyjezdnego o popełnienie wspomnianego przestępstwa. Pielgrzym nie potrafił przedstawić dowodów na swą niewinność i został skazany na szubienicę, bez możliwości odwołania.
W dniu kiedy miał zostać powieszony, pielgrzym wykorzystał ostatnie życzenie skazańca w celu ponownego spotkania z sędzią, który tak niesprawiedliwie go osądził. Gdy znalazł się przed obliczem sędziego, który właśnie miał zamiar kroić ogromnego pieczonego koguta, uklęknął i zaczął przysięgać, że jest niewinny i że jest pierwszy raz w życiu w Barcelinhos i nigdy przedtem nie widział na oczy ofiary przestępstwa. Sędzia pozostał niewzruszony. Skazaniec w geście rozpaczy zaczął błagać o pomoc Santiago i zaklął się, że jest tak pewny swej niewinności, że kogut, stojący na stole, zapieje z nadejściem świtu.
Wszyscy zebrani wybuchnęli śmiechem, ale przesądny lud nie śmiał tknąć koguta. Ku zdziwieniu wszystkich, nad ranem kogutowi zaczęły rosnąć nowe pióra, wstał i energicznie zapiał... Ludzie pobiegli zaś na miejsce, gdzie stała szubienica i znaleźli pielgrzyma żywego, gdyż sznur na jego szyi zaplątał się i nie zacisnął.
Wobec takiego cudu, pielgrzym został puszczony wolno, by kontynuował swą podróż do świętego miejsca. (tekst ze strony http://www.portugalia-online.net/index.php?option=com_content&view=article&id=168:legenda-o-kogucie-z-barcelos&catid=8:tradycje-i-zwyczaje&Itemid=22 )

Portugalia słynie również z... korka, czyli kory dębu korkowego. Jest ona co dziewięć lat zrywana z drzewa, a robione z niej przedmioty są naprawdę śliczne. Od długopisów, notatników, przez buty i torebki, na fartuchach i pocztówkach skończywszy.
www.swiatobrazu.pl
Na koniec wedle obietnicy z poprzedniego posta - legenda o kościele w uroczej miejscowości Nazare. Otóż wedle niej, apostołowie otrzymali figurkę Maryi Karmiącej wyrzeźbioną przez św. Józefa i zabrali ją z sobą do Portugalii. Przez wieki pozostała ukryta, aż do dnia, gdy pewien rycerz polował w tych okolicach na jelenie. Niespodziewanie w jedno ze zwierząt wstąpił szatan i zaatakował wojownika, pragnąc jego zguby. Rycerz ratował się ucieczką, jednak szybko dotarł do brzegu morskiej skarpy z ziejącą w dole przepaścią. Gdy wydawało się, że oto nadszedł jego koniec, obok mężczyzny pojawiła się Matka Boska (czy też Jej figurka). Przerażony jeleń (szatan) spadł z klifu, natomiast rycerz ocalał i w dowód wdzięczności na tym miejscu wybudował kościół, gdzie umieścił cudowną figurkę.
www.pielgrzymkiportugalia.pl
Wiem, że miałam kończyć, ale dosłownie ostatnie zdjęcia:
Plaża pełna muszelek. Jakim cudem nikt tego nie zbiera?!
Co Portugalia ma wspólnego z Viggo Mortensenem (czy też jak kto woli, filmowym Aragornem)? Nie wiecie? No to patrzcie:
Drogowskaz na... Vigo!!!


wtorek, 14 lipca 2015

"Tam, gdzie kiedyś kończył się świat" - czyli trochę o Portugali i Galicji

Hejka Kochani! Jak zresztą nie po raz pierwszy pragnę na wstępie przeprosić Was za moją przeciągającą się nieobecność. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że tym razem planowałam napisać posta z początkiem wakacji, co więcej, miałam już nawet kawałek, ale w tym momencie moja wena zaczęła wykazywać chorobliwy brak kondycji, więc ostatecznie do publikacji nie doszło. Broniąc się dalej stwierdzę, iż od dwóch tygodni trwają przecież wakacje (w Polsce całkiem ciepłe, jak słyszałam), w związku z tym żywię nadzieję, iż mało kto zaglądał ostatnio na komputer i mało kto jest zawiedziony moją niebytnością:)

Ale do rzeczy. Chwalenie się nie jest może czymś pochwalanym przez ogół społeczeństwa (aż cię coś w środku piecze, gdy kumpela opowiada o nowym smartfonie), ale od czasu do czasu pochwalić się chyba można. Zwłaszcza, że w moim przypadku i wedle mojego mniemania, jest czym. Otóż wraz z początkiem wakacji wybyłam z rodzinką do Portugalii i chciałabym nieco o moich wczasach opowiedzieć.
Na początek samolot (opowiem jednocześnie o wylocie i przylocie). Stwierdziłam, że to genialny środek transportu w sam raz dla mnie - zero korków, zero choroby lokomocyjnej, niewielkie turbulencje, trochę adrenaliny, duża wysokość i szybkość, nieziemskie widoki. Ani start, ani lądowanie nie było takie tragiczne, jak się nasłuchałam od innych, ponad to mogłam czytać, pisać, rysować, grać na komórce, jeść i pić, czego w autobusie lub samochodzie nigdy nie osiągnę. Mogłabym również słuchać muzyki, gdybym miała odpowiednio wygłuszające słuchawki (huk silników nie był czymś, co dało się po prostu zignorować). Nie będę starała się opisać dokładnie wrażeń - dziś zrobią to za mnie zdjęcia. Zastrzegam tylko, że wszystkie są MOJE  i nie życzę sobie publikowania ich gdziekolwiek.
Mount Blanc
Lądujemy w Portugalii na lotnisku w Faro (strasznie podoba mi się ta nazwa). Temperatura to jakieś 30 stopni. Czeka nas tydzień "objazdówki" i tydzień leniuchowania na plaży. Pierwszy dzień to zwiedzanie Lizbony, w tym:
- ruin zamku św. Jerzego z czasów mauretańskich (mam słabość do facetów zabijających smoki:)
- Klasztoru Hieronimitów w stylu manuelińskim. Jest to sposób budowania i zdobienia należący wyłącznie do Portugalii datowany w okolicach renesansu i baroku. Przeważają w nim dosyć bogate zdobienia nawiązujące do morskich wypraw - a więc kotwice, liny, globusy, pieprz, kukurydza, słonie, nosorożce, krzyż przejęty od Templariuszy
manuelińskie krużganki
manueliński kościół
ja owo piękno kontemplująca
- pomnika zdobywców, tj. wszystkich, którzy przyczynili się do chwały i potęgi Portugalii

Następnego dnia miasteczko Obidos - (!!!) średniowieczna osada z zamkiem i murami, jednym słowem doskonałe miejsce na przeprowadzkę dla mnie:D
Trzeci dzień to m.in.rybackie Combarro - zacne spichlerzyki i mnóstwooo biżuterii z muszelek. Na koniec zwiedzania rejs statkiem i degustacja omułków (takie małże). Jakim cudem ja to zjadłam? Nie mam pojęcia. Ale być tam i nie spróbować - to byłby wstyd.
Kolejny dzień upłynął na zwiedzaniu La Coruny i wieży Herkulesa (wewnątrz jeszcze z czasów rzymskich)
"tykam" latarnię, żeby się przewróciła:)
oraz na wizycie z Santiago de Compostella (wąskie uliczki, romańsko - gotycka bazylika, figury świętych i aniołów, grób św. Jakuba Apostoła, ręcznie pisane, stare księgi w muzeum, relikwiarze - cała ściana relikwiarzy, arrasy i gobeliny z bitewnymi scenami... jednym słowem średniowieczno - mistyczny Duch tego miejsca!)
jakże niepoprawna politycznie rzeźba św. Jakuba zabijającego Maurów (celowo Araba ginącego pod końskimi kopytami zasłaniają kwiaty)
muszle.concha.pl  muszle św. Jakuba z krzyżami zakonu Jego imienia
fragment bazyliki. przód niestety był w remoncie, więc lepiej obejrzeć sobie na necie:)

Któryś z kolei dzień to Porto - miasto słynące z wina i degustacja obok wspomnianego (oczywiście TYLKO dorośli). Wieczorem przejazd do Fatimy. Co ciekawe wykrzesaliśmy jeszcze z siebie siły, by pójść na nabożeństwo fatimskie, a następnego dnia o 5:00 na polską Mszę św. w Kaplicy Objawień.
Fatima, nieco później niż o 5:00
Wreszcie ukoronowaniem naszych zmagań był przejazd do Nazare. To urocze miasteczko położone jest na stromym, morskim klifie. Jego centrum stanowi kościół, z którym wiąże się bardzo interesująca legenda. Opowiem ją jednak w innym poście, bo widzę, że ten przybrał już kolosalne rozmiary:)
oto i kościół
oraz widok z klifu
Resztę, czyli kolejny tydzień spędziliśmy na słodkim nicnierobieniu. Wstydem byłoby ujawnić zdjęcia z takiego marnowania czasu, więc na koniec "migawki z napadów głupawki" (liczę, że NIKT tego nigdzie nie ujawni, jeśli się waży to zrobić... oj źle z nim będzie)
jako rasowa fanka elfów integruję się z natura
karmię kury... co z tego, że metalowe
owszem, dobrze myślicie - siedzę w szafie
ech... brak weny