środa, 24 lutego 2016

Elfy, elfy elfy!!!


Dzień dobry wszystkim, którzy jeszcze mają cierpliwość czytać tego bloga! Witajcie:) Jak pewnie zauważyliście (lub nie) od czasu do czasu nachodzi mnie faza na ukochane, tolkienowskie elfy. Tak. I taką fazę przechodzę właśnie teraz. Najchętniej cały dzień spędziłabym pod kołdrą, z laptopem na kolanach, przeglądając zdjęcia kolejnych bohaterów z "Silmarillionu". Kolejnych elfów! Świruję, wiem, ale... ale to jest silniejsze ode mnie!
Stąd pomysł, który widzicie powyżej: cały post napisany elfickim Sindarinem (tak, to co teraz czytacie jest napisane również tam u góry). I tu wielki ukłon w stronę Gosi Pluskoty, za wyjawienie mi sekretnego translatora, który potrafi tłumaczyć na ten język - dziękuję, Gosiu!!!.
Ale do rzeczy. Przejrzałam wczoraj mnóstwo zdjęć (z elfami w roli głównej, naturalnie) i nie sposób byłoby pokazać chociaż część z nich. Natknęłam się jednak, przy okazji, na coś, o czym już wcześniej nieco wspominałam - na witraże. Masę witraży przedstawiających sceny z książek Tolkiena. Im chciałam poświęcić dzisiejszy, niecodzienny, post.
Autorem tych niesamowitych dzieł jest chiński artysta Guo Jian (54 lata). Nie wiem, skąd wziął taki pomysł, ani kiedy zaczęła się jego droga w tym kierunku, bo "ciocia Wikipedia" nie za bardzo chciała ze mną współpracować w tej kwestii. Fakt jednak pozostanie faktem - gość jest naprawdę wielki! Moim zdaniem rzucił on zupełnie nowe światło na pojęcie "fan Tolkiena". Witraży jest naprawdę mnóstwo, ale postaram się pokazać Wam ten najpiękniejsze (jeśli w ogóle można przyjąć takie kryterium) i krótko wyjaśnić, co się na nich znajduje. Zatem zapraszam za mną!!!

* * *


Witraż numer 1 - stworzenie Dwóch Drzew Valinoru (Silmarillion)
Na witrażu widzimy niemalże sam początek historii Śródziemia. Wszystkie postaci, które się na nim znajdują to Valarowie - tolkienowskie odpowiedniki greckich bogów (w dużym uproszczeniu) - którzy stwarzają Drzewa: Laurelin i Telperion. Są one najwyższym dziełem Valarów, dają światło w dzień i w nocy, niczym słońce i księżyc. Ich zniszczenie rozpoczęło bunt elfów i cały Silmarillion.

arda.reactor.cc

* * *

Witraż numer 2 - Słońce i Księżyc
Tutaj już właściwe ciała niebieskie, powstałe po zatruciu Dwóch Drzew, oraz ich opiekunowie Ariena (słońce) i Tilion (księżyc).

dfclubedolivro.blogspot.com

* * *

Witraż numer 3 - Thingol i Meliana
Ten witraż przedstawia jedną z pierwszych par zakochanych. Król elfów Thingol poznaje jedną z wyższych duchów - Melianę. Porzuca wędrówkę na zachód i zostaje z nią. Ich królestwo niemal najdłużej opierało się Czarnemu Władcy.

tiaurus.info

* * * 

Witraż numer 4 -Historia Berena i Luthien
Właściwie, są to trzy witraże, ale łączą się w jedną historię - najtragiczniejszą i najromantyczniejszą historię Pierwszej Ery. Ciężko ją streścić w dwóch słowach, więc ciekawych odsyłam tutaj
Warto jednak dodać, że w tej historii niebanalną rolę odgrywa... Finrod! Tak! Finrod Felagund! Widać go nawet na pierwszym z witraży (na dole), gdy pojedynkuje się z Sauronem.

www.taringa.net

* * * 

Witraż numer 5 - Gondolin
Tutaj znów trzy witraże przedstawiające dzieje ukrytego królestwa Gondolinu - od założenia do klęski. Było to ostatnie z królestw elfów w Pierwszej Erze. Rządził nim serdeczny przyjaciel Finroda - Turgon.
plus.google.com

* * *

Witraż numer 6 - podróż Earendila
Ten obraz przedstawia Earendila - ojca Elronda. Był on "Gil Estel" - wielką nadzieją ludzi i elfów. Na witrażu właśnie płynie po pomoc dla Śródziemia, do Valarów.
aerin-kayne.deviantart.com

* * *

Witraż numer 7 - Upadek Nargothrondu
To już ostatni, na razie, witraż, więc musiałam znaleźć coś wiążącego się z Finrodem, oczywiście. Zatem widać upadek jego królestwa Nargothrondu, już po śmierci króla. Smok robi totalne spustoszenie, gdyż pewien niemądry człowiek - Turin - zaproponował by zbudować most do twierdzy. Dzięki temu bezskrzydły smok zdołał się tam dostać!
twitter.com

* * *

Witraży jest naturalnie o wiele więcej (być może w kolejnym poście pokażę te z "Hobbita" i "Władcy..."). Teraz jednak muszę już kończyć. Miłego dnia wszystkim! Niech zainspirują Was te niesamowite dzieła - przeczytajcie "Silmarillion" (taaa... łatwo powiedzieć) i uwierzcie w elfy. One przecież istnieją!!!:)
Namárië! (żegnajcie)

P.S. Co do translatora, to tłumaczy on litera po literze, nie zaś podaje elficki odpowiednik danego słowa w elfickim alfabecie. Jeśli rozumiecie, jaka jest różnica:)

sobota, 13 lutego 2016

"Heniek Garncarz" dla ubogich, czyli o stanie dzisiejszej fantastyki na przykładzie "Czarnoksiężnika z Archipelagu"

Hejka:) Zanim przejdę do właściwego tematu posta muszę oświadczyć Wam, Kochani pewną przykrą wiadomość. Proszę, wynieście wszelkie niebezpieczne przedmioty poza zasięg waszych rąk, usiądźcie i zaczerpnijcie głęboko powietrza. ZE SZCZERYM ŻALEM oświadczam, że zawieszam pisanie "mojej opowieści" na czas bliżej nie określony - wiem jednak, że nie będzie to na miesiąc, ani nawet na kwartał, lecz z pewnością na dłużej. Tworzenie tej historii przestało bowiem spełniać swoją podstawową rolę. Nie sprawia mi to już satysfakcji. Nie jestem zadowolona z tego, co piszę i, być może, jest to po części spowodowane moim perfekcjonizmem w tej kwestii. Zauważyłam wszakże, że kolejne rozdziały stają się coraz bardziej wymuszone - siadam do komputera, bo wiem, że Wy, czekacie na dalszy ciąg. Nie obwiniam Was bynajmniej - rozumiem, że chcieliście wiedzieć, co będzie dalej, ale ja w tym momencie zaczynałam działać pod presją. Po części pisałam, "bo musiałam", a powinnam raczej pisać, "bo chcę". Pragnęłam (i wciąż pragnę) przekazać w tej historii coś więcej. Odnoszę jednak wrażenie, że nie wychodzi to tak, jak miało, i że wszystko "się wali". Dlatego też pozostawiam to w takiej formie, w jakiej jest. Pociągają mnie teraz krótsze opowiadania i wiersze oraz różnego rodzaju recenzje i artykuły. Kto wie? Może kiedyś ujrzycie w księgarni dzieło opatrzone moim nazwiskiem? Na razie jednak proszę Was, w imię sympatii, jaką liczę, że mnie darzycie - zrozumcie i zaakceptujcie. Od razu uprzedzam, że żadne prośby, groźby i błagania nie zmienią mojego postanowienia, a jedynie pogorszą sprawę. Przykro mi...

www.empik.com
Teraz zaś, mając nadzieję, że wciąż czytacie - właściwy temat.
Niedawno, po wielu bólach i udrękach, zmarnowawszy dokładnie sześć kartek w kratkę i przypuszczalnie tyleż samo godzin na czytanie, ukończyłam szczęśliwie przeprawę przez „Czarnoksiężnika z Archipelagu”. Zmaganie z tą książką było jak wędrówka przez ciemny tunel pełen pułapek ideologicznych, pajęczyn kłamstw i ślepych uliczek, a do tego śliski od wahań, co właściwie jest dobre, a co złe i zamieszkany prze różne, paskudne robaki. Trzeba było cały czas zachowywać czujność, by brnąć przezeń bezpiecznie, a na podorędziu mieć ostry miecz do walki z odwróconym do góry nogami światem.
    Przedarłam się. Po 237 stronach ujrzałam z ulgą słoneczne światło u wylotu tunel. Co więcej, opracowałam w podczas mojej wędrówki szkic mapy przez ten niegościnny „ … Archipelag”, zaznaczając sumiennie wszystkie zasadzki, przeszkody i zagrożenia. I dziś nastał dzień, by udostępnić owe wskazówki, gdyż wiem, że niektórym z Was również przyjdzie przeprawić się przez tunel. A mi zależy na tym, aby powitać Was całych i zdrowych po drugiej stronie:)

watahasnieznegopuchu.blogspot.com

1. BAGNO
    Pierwsze niebezpieczeństwo czyha jeszcze przed właściwym wejściem. Nieostrożny czytelnik robi bowiem krok w stronę tunelu i grzęźnie w bagnie na stronie numer siedem, czytając tzw. „Pieśń o stworzeniu Éa”:

„Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła.”

    Jak rozumieć te słowa? Wynika z nich, że światło istnieje jedynie w mroku, a zatem mrok jest mu niezbędny i bez niego nie byłoby również światła. Innymi słowy: Dobro potrzebuje Zła. Błąd! Dobro, jak wiemy z Biblii, istniało bowiem dużo wcześniej, niż Zło i jest od tego ostatniego znacznie potężniejsze. Dobro nie potrzebuje Zła, by się w nim przejrzeć jak w lustrze i dopiero na podstawie tej obserwacji stwierdzić: „Hmm... Tak, faktycznie. Ja jestem Dobro, bo Zło stoi naprzeciwko.” Bóg, gdy stwarzał świat „[...] widział, że wszystko, co uczynił było bardzo dobre. (Rdz 1, 31). Poza tym, Bóg – jako nieskończone i pełne Dobro – jest niepodważalnie mocniejszy, jako Stwórca, od szatana – tego, który „wynalazł” Zło, a który jest jedynie stworzeniem.* (patrz na sam koniec posta)

2. ZAPADNIA
    Gdy czytelnik wygrzebie się z bagna, na kolejnych stronach poznaje Duny'ego – głównego bohatera. W Pierwszym rozdziale jest on jeszcze niewinnym chłopcem, nie widzącym, co to magia i czary. Chłopcem, co ciekawe, podobnie jak Heniek Garncarz (ang. Harry Potter) pozbawionym autorytetu ojca (który albo nie interesuje się w nim w ogóle, albo odpłaca za pomoc „szturchańcami i chłostą”) i nie znającym rodzinnego ciepła. Duny pewnego dnia słyszy, jak jego ciotka przyzywa kozy jakimiś dziwnymi słowami, po czym sam próbuje zapanować nad nim w ten sposób, co w efekcie kończy się ucieczką przed ścigającymi go wszędzie zwierzętami i interwencją wyżej wspomnianej ciotki.
    I tu bardzo ważna uwaga na marginesie. A nawet dwie: KAŻDA MAGIA JEST ZŁA. Nie mia białej i czarnej. Wszelkie uroki, zaklęcia, klątwy są zwróceniem się do szatana i, chociaż nie wiem, jak szczytna byłaby idea ich zastosowania, dadzą jedynie złudzenie dobra, a w końcu i tak obrócą się przeciw czarującemu. Magia, to nic innego jak kpina z cudów Boga, wypaczenie ich celu i piękna. Tak, jak diabeł nie stworzył świata, tak nie ma mocy, by go zmieniać, jego sztuczki są więc jedynie iluzją i szybko walą się niczym domek z kart.
    Zaraz, zaraz! A co w takim razie z dobrą wróżką z Kopciuszka, czy chociażby Gandalfem? Oni też są źli? Nie, gdyż należą do świata fikcji fantastycznej, do baśni. Ich moce są przyrodzone i nie sięgają po niczyją pomoc. I, co najważniejsze, z założenia NIE SĄ LUDŹMI. Gandalf nie jest człowiekiem, co ma podstawy w wielu zapiskach Tolkiena. Biała Czarownica również nie należy do naszej rasy, co jest powiedziane tak w pierwszej, jak i w szóstej części książki. Nie wspomnę już o elfach, czy Sauronie – te wszystkie postaci to NIE SĄ LUDZIE. Inaczej rzecz się ma z naszym kochanym Heńkiem i bohaterem „Czarnoksiężnika...” Jako istoty rzeczywiste, tzw. homo sapiens, nie posiadają magicznej mocy z urodzenia. Muszą ją posiąść za pomocą... kogoś... A skoro są realnymi osobami, to obowiązują ich ogólnie przyjęte „zasady gry” - jest Bóg i... no właśnie.
    Wróćmy jednak do małego Duny'ego. Rzucił on na kozy urok, by podążały za nim. W swej nieświadomości użył magii. Co powinno się wtedy stać? Ktoś mądry i doświadczony powinien był mu wyjaśnić to wszystko, co ja Wam przed chwilą i zapobiec dalszym tego typu eksperymentom. Tymczasem jedynym, kto zjawia się obok chłopca jest ciotka – czarownica, która bardzo zręcznie wciąga niewinnego Duny'ego w świat czarów. Zatem dzieje się rzecz zła: czyste dziecko wpada w czarną lepką pajęczynę zaklęć, z której już nigdy nie zdoła się wyplątać.

3. PAJĘCZYNA
    Chociaż czytelnikowi może udać się wyleźć z ciemnej zapadni lub ominąć ją przezornie, zaraz wpada on w paskudną zasadzkę pająka, mającą przysłonić mu wzrok.
    Do końca pierwszego rozdziału jest bowiem rozgrywana sztuka, pt. „Magia nie jest taka zła”, którą wzmacniają zdania w stylu: „Czarownica z Dziesięciu Olch [ciotka Duny'ego] nie uprawiała właściwie czarnej magii […] uczyła go uczciwego rzemiosła.” Również atak Kargów na wioskę, w której mieszka chłopiec okazuje się próbą „wybielenia” ohydnej sztuki czarnoksięskiej, bo Duny wyczarowuje mgłę i, tym samym, ratuje mieszkańców, ukrywając ich prze wzrokiem nieprzyjaciół. Udowadnia w ten sposób, że zaklęcia mogą służyć również szlachetnym celom. Dzięki temu wyczynowi, chłopiec rośnie w pychę i nabiera przekonania, że „stanie się kimś większym, niż inni ludzie.”

4. KOLCE
    Gdy nasz czytelnik z niejakim trudem otrzepuje się z pajęczyny, ze ścian błyskawicznie wysuwają się kolce, nie dając mu chwili oddechu.
    Do wsi Duny'ego przybywa niejaki Ogion i nadawszy chłopcu nowe imię (taki akt zawsze symbolizował diametralną zmianę w życiu), zabiera go ze sobą, jako ucznia. Ów czarnoksiężnik, pomimo swojego fachu, a nawet, rzec by można, właśnie z jego powodu, ma być odtąd swoistym mistrzem dla chłopca. Posiada więc same dobre przymioty: jest cierpliwy, „bardzo łagodny i spokojny”, ogólnie szanowany, zawsze gotów do pomocy (ponoć kiedyś zatrzymał nawet trzęsienie ziemi). Tymczasem słowo „czarnoksiężnik” i pokrewne mu „czarownik” oraz „nekromanta” znaczą tyle, co „człowiek parający się czarną magią; ktoś, kto wzywa duchy zmarłych, przywołuje upiory”. I podczas gdy „czarodziej” - ani razu nie użyte w książce – ma jeszcze jako tako wydźwięk pozytywny, o tyle te, które wymieniłam powyżej są bezdyskusyjnie negatywne. Nie może być zatem dobry ktoś, kto używa takiego miana.

5. NIETOPERZE
    Idąc prze tunel, ominąwszy kolce, czytelnik myśli, że już najgorsze za nim. Ale w tym monecie z ciemności wyłania się stado nietoperzy. Przyprawia go to niemal o zawał. Zwierzęta szarpią jego twarz i wczepiają się we włosy.
    Podczas pobytu u Ogiona ma miejsce pewien ciekawy epizod: Ged (bo takie jest nowe imię chłopca) w gniewie, nakłoniony przez swoją znajomą sięga do księgi mistrza, by znaleźć zaklęcie samoprzemienienia. Jego wzrok pada jednakże na słowa pozwalające przywołać ducha zmarłego. Chłopak bezwolnie czyta całe zaklęcie, światła gasną, a w rogu, obok drzwi „coś się kuli, jakaś bezkształtna bryła cienia ciemniejsza niż ciemność. Zdawało mu się, że cień sięga w jego stronę, że szepcze, że szeptem coś do niego woła; nie mógł jednak zrozumieć słów.”
    Podobna sytuacja ma miejsce jeszcze dwa razy. W obecności Arcymaga, gdy ten rozmawia z Gedem: „czuł się oszołomiony i przez moment zdawało mu się, iż widzi siebie stojącego na dziwnym, rozległym pustkowiu, samego pośród cieni.” Po raz drugi zaś, przy czarach przemienienia: „Nasuwały mu się na mgnienie oka myśli o cieniach w mrocznej izbie, o zamkniętych drzwiach, o cieniach próbujących go dosięgnąć z kąta obok drzwi.” Ged powtarza sobie, co prawda, że są to jedynie cienie jego niewiedzy, ale warto pokusić się o inną interpretację. Chłopak, wchodząc w świat magii, otworzył się na mieszkańców tego świata – na demony. Wpuścił jego do swojego serca i to właśnie one są źródłem jego lęku, jego zjawami i wizjami. A im głębiej wnika w tajniki czarnoksięstwa, tym większą mają władzę...

6. WĄŻ
    Ledwo czytelnik opędził się od dokuczliwych nietoperzy, gdy na ziemi dał się słyszeć przeciągły syk. W jego stronę pełznie wąż.
    Po nieprzyjemnym zajściu w domu Ogiona (wywołaniu ducha), Ged decyduje się udać na Roke, by kształcić się w magicznych zaklęciach, itp. Jest to kolejna aluzja do Heńka Garncarza i zarazem kolejna okazja do ukazania czarów w dobrym świetle. Zaczyna się od postaci Arcymaga, niemal gloryfikowanej, ubranej à la Gandalf – w białe szaty, bo „lata wypłukały zeń całą ciemność i ciężar”. Można więc dojść do wniosku, że szanowny starzec sam, poprzez lata praktyk i doświadczenia, doszedł do doskonałości. Że jest on nieomylnym i (naturalnie!) dobrym guru.
    Dalej jest tylko gorzej... Ged znajduje pokój bez wygód, by żyć w większej... ascezie? Poznaje Vetcha, który szybko staje się jego przyjacielem, będąc jednocześnie dobrym czarownikiem. Dowiaduje się, że z czasem sam zostanie PASOWANY NA CZARNOKSIĘŻNIKA, co ma przywodzić na myśl rycerskie pasowanie i przez to „uszlachetniać” ową bluźnierczą ceremonię. Ponad to Magiczny Dom sprawia, właściwe, iście domowe wrażenie:
~ jest niekończący się stół, by każdy miał miejsce
~ opowiada się stare legendy
~ obchodzi Święto Zimowe (co jest jawną kpiną z Bożego Narodzenia)
~ śpiewa się (!) zimowe Kolędy
~ jest wspólna zabawa i tańce przy księżycu w pełni (u nas znane jako sabat czarownic)
Wszystko po to, by czytelnik poczuł się w Magicznym Domu jak u siebie i podświadomie przyzwolił na wszystko, co się w nim dzieje.

7. ZWĘŻAJĄCE SIĘ ŚCIANY
    Na szczęście, wędrujący przez tunel miał przy sobie miecz. Bez wahania ściął głowę wężowi. Gad nie był już groźny. Ale w tym momencie ściany korytarza zaczęły się niebezpiecznie zwężać...
    Ged pilnie uczy się w szkole dla czarnoksiężników. Poznaje zaklęcia zmieniające pogodę, Prawdziwe Imiona różnych rzeczy. Z czasem potrafi przeobrazić się w sokoła lub inne zwierzę, a także sprawić, że kamień stanie się diamentem i na odwrót (wcześniej umiał jedynie dać złudzenie takiej zmiany). Chłopak zatem konsekwentnie i nieubłaganie z roli „szatana” - czyli tego, który oszukuje wzrok i stwarza pozory, używając takiego lub innego zaklęcia, wchodzi w kompetencje Boga, bowiem nikt inny nie potrafi zmienić istoty rzeczy  i siebie samego na stałe. Takie czyny prowadzą naturalnie do powolnej akceptacji magii i przeświadczenia, że czarnoksiężnik ma nieograniczoną władzę.

8. ROBAKI
    Czytelnik jakimś cudem zdążył przebiec przed tym, jak ściany zamknęły się za nim całkowicie. Nim jednak odetchnął z ulgą, na jego ramię spadło coś śliskiego. Z odrazą ujrzał pełzającego po swoim barku robaka. Niespodziewanie drugi pojawił się pod nogami, trzeci na kostce lewej ręki, czwarty pod koszulą, piąty...
    Podczas pobytu w Magicznym Domu Ged po raz pierwszy i niemal jedyny, na przestrzeni całej książki słyszy o kimś takim, jak Segoy „ten, co stworzył wyspy świata”, a więc o kimś na kształt boga. Bóg ów jednak jest opisywany tylko i wyłącznie jako stwórca Archipelagu, nie zaś jako ktoś, kto działa w świecie, interweniuje lub troszczy się o swoje stworzenia. Nie oddaje mu się czci, nie buduje kapliczek, nie odprawia doń modłów.    
    Poza tym, z czasem okazuje się, że Segoy nie jest jedynym bóstwem – istnieją jakieś Dawne Moce Ziemi, jakiś Kamień z Terranonu, jakiś Bóg z Atuan... Słowem, „każda kraina ma swe własne moce.”
    Na szczęście, ponad tymi wszystkim „ciemnymi wierzeniami” istnieje coś takiego, jak Równowaga – znana wykształconym czarnoksiężnikom. Polega ona na świętej harmonii pomiędzy Dobrem i Złem, której pod żadnym pozorem nie wolno naruszyć! Celem życia i wszelkich działań magów nie jest zatem doprowadzenie do zwycięstwa sił Światłości, ale do utrzymania Układu w Równowadze. I nawet, jeśli po pierwszym wprowadzeniu takiej teorii czytelnik ma jeszcze co do niej wątpliwości, to kiedy po raz dziesiąty widzi, że „światło i ciemność trwały w stałej, przywróconej równowadze.”, to sam już nie wie, co myśleć.

9. CIEMNOŚĆ
    Podróżnik z tunelu po kilku minutach otrzepał się z obrzydliwych robaków. Odetchnął z ulgą i ruszył przed siebie. Niespodziewanie, korytarz zaległy egipskie ciemności. Zgasła pochodnia w ręku czytelnika, światło, dotąd sączące się gdzieś z góry, zniknęło. Nie było widać nic.
    W powieści wraz z Gedem dochodzimy do pewnego punktu zwrotnego: do zabawy z jakieś tam okazji, która gromadzi zarówno adeptów czarnoksięstwa, jak i pasowanych już na magów. Na owej zabawie jest również obecny nieco starszy od naszego bohatera Jasper – jego rywal, który otrzymał już magiczną laskę. Dochodzi do wymiany uszczypliwości i prowokacji, w wyniku której Ged decyduje się wywołać ducha niejakiej Elfarran, by udowodnić Jasperowi swoje zdolności. Z początku osiąg swój cel – w „rozdarciu świata” ukazuje się kobieca postać. Niespodziewanie jednak jej miejsce zajmuje coś innego: „jakby czarne zwierzę wielkości małego dziecka, choć zdawało się, że puchnie, to znów się kurczy; nie miało głowy, ani twarzy, jedynie cztery łapy z pazurami.” Tajemniczy napastnik rzuca się na Geda, rani go, szarpie i w efekcie niemal zabija, zostawiając krwawe blizny na twarzy chłopaka. Sytuacje ratuje naturalnie Arcymag, który „bohatersko poświęca życie dla sprawy”. Cóż za dobry, heroiczny, oddany... czarnoksiężnik?
    Kim jednak było owo „coś”? Co tak właściwie Ged przywołał? W miarę dalszego czytania dowiadujemy się, że jest to w uproszczeniu „ta zła połówka” chłopaka, „cień, który rzuca”. Poniekąd zatem sprawdzają się moje poprzednie słowa – demony, które młodzieniec dopuścił do siebie parając się magią, urosły w nim na tyle w siłę, że zdołały „oddzielić się” od „właściciela” i narobić problemów. Pomysł walki ze swoją „złą stroną” wydaje się być nawet ciekawą koncepcją (w końcu w większości książek bohater dąży do pokonania własnych lęków, słabości, itd.), aczkolwiek warto zauważyć, że przeważnie jednak głównym zagrożeniem jest przebudzenie się jakiegoś „Przedwiecznego Zła”, z którym ów bohater nie ma nic wspólnego, a które musi pokonać, tu zaś cała książka powstała właściwie dlatego, że Ged rusza do zabawy „w ganianego” z czymś, co sam wywołał, a zatem, za co ponosi winę.

10. PODZIEMNE JEZIORO
    Czytelnik stąpa po omacku, starając się nie wpadać na ściany lub kolejne pułapki. W ciemności nie zauważa jednak ziejącego u jego stóp, mrocznego otworu. Jeszcze jeden krok w przód i... ląduje dobrych parę metrów niżej w sięgającej mu powyżej pasa, zimnej wodzie. Zdaje się, że trafił na rozległe, podziemne jezioro. Nie wiadomo, co się w nim kryje...
    Po jakimś czasie, gdy Ged zaczyna zdrowieć po ataku „tego czegoś”, zdobywszy laskę czarnoksięską, opuszcza Roke. Świadomość i bliskość Cienia przeraża go. Zmuszony jest uciekać wciąż dalej i dalej, przez nieznane, zimne, obce kraje. Nigdzie nie zagrzewa miejsca, nikogo tak naprawdę bliżej nie poznaje. Jest SAM. SAM jak palec. Nie ma drużyny, kompanii... nawet jednego wiernego druha (typu Samwise Gamgee). Nic. Kompletne opuszczenie... Większość osób napotykanych przez niego na drodze jest mu nieżyczliwa lub co najmniej obojętna. Zatem główny bohater, siłą rzeczy, zaczyna budzić nasze współczucie i sympatię. Teraz „tym złym” jest Cień, on zaś, pomimo iż uprawia ohydną czarnoksięską sztukę, jawi nam się jako dobry, bo jest przeciwieństwem (wrogiem) Cienia. Właściwym staje się to, że każda wioska przyjmuje go jako kogoś ważnego i godnego szacunku, że ludzie nie dziwią się już czarami, a wręcz ich pragną, a Ged, jako „ten dobry” uzdrawia tego, czy owego „z zaćmy, która stopniowo odbierała mu wzrok” lub (co ciekawe!) rzuca uroki uzdrawiające i ochronne na ułomne i słabowite dzieci.
    I tutaj znów na marginesie: Błogosławieństwo i modlitwa (np. wstawiennicza) są oddaniem danej osoby pod opiekę Boga - „Ty, Boże chroń go/ uzdrów go, proszę.” Czym zatem jest urok? Naturalnie czymś odwrotnym. Podobnie jak klątwa (tylko w „łagodniejszej formie”) jest oddaniem kogoś pod... opiekę(?) szatana. Jest życzeniem, by odtąd to duch ciemności „czuwał” nad przeklętą osobą, towarzyszył jej i nie odstępował, co samo w sobie jest oczywiście złem. Gorsze jest jeszcze, gdy osoba, na którą rzuca się urok jest niewinnym dzieckiem! To tak, jakby białą owieczkę dać „pod opiekę” zgłodniałemu wilkowi...
    Wróćmy jednak do Geda... Szczególnym momentem, gdy dał on dowód swojego „heroicznego poświęcenia” była choroba synka jednego z jego bliższych znajomych. Młodzieńca, jako czarnoksiężnika poproszono, by uleczył chłopca. Ged, jako „ten dobry” „ścigał” malca i zstąpił za jego duszą aż do Krainy Śmierci. Uczynił to oczywiście dzięki swojej własnej magicznej mocy. I tu powstaje pytanie: Kimże on jest lub z czyjej pomocy korzysta, skoro potrafi pójść do Zaświatów i wrócić? Bo na pewno człowiek sam by tego nie dokonał...

11. „COŚ” W WODZIE
    Czytelnik nie ochłonął jeszcze po gwałtownym upadku do lodowatej topieli, gdy coś musnęło jego łydkę. Coś oślizłego... jakby ogon jakiegoś gada...
    Na początku, po opuszczeniu Roke ma miejsce pewien ciekawy epizod. Otóż, Ged znajduje sobie ciepłą posadkę na jednej z pobliskich wysp. Warto tu dodać, że na Archipelagu rzeczą niemal konieczną jest posiadanie własnego czarnoksiężnika – najmniejsze wyspinki szczycą się swoimi magami na drugim miejscu po władcach czy zarządcach. Cóż... u nas w średniowieczu każda wioska miała (a przynajmniej starał się mieć) kapłana – księdza lub ostatecznie zakonnika, a tam, w książce... sługę szatana... Co kto lubi.
    Ged dostaje taką właśnie funkcję – czarnoksiężnika na skupisku wysp Low Torning, by chronić mieszkańców przed smokami. Pewnego pięknego dnia wyprawia się, by osobiście pokonać gady – i to mu się chwali. Problem zaczyna się, gdy przychodzi co do czego i młodzieniec podejmuje walkę ze skrzydlatymi bestiami zmieniając się w... smoka właśnie! Cóż za hipokryzja! Zło złem zwycięża? Coś tu jest nie tak... Cel nie uświęca środków, a potrzeba nie usprawiedliwia niecnych czynów. Sorry:) (Jeśli ktoś ma wątpliwości, co do samych smoków, to odsyłam tutaj)

12. SPADAJĄCE KAMIENIE
    Czytelnik znów posłużył się mieczem. Bez wahania ciął wzdłuż „tego czegoś” i stwór umknął spłoszony. Podróżnik przez tunel zacisnął wargi. Już zapewne niedaleko... Naraz sklepienie zatrzeszczało głucho i na jego głowę posypały się ostre kamienie.
    Ged w ciągu swojej podróży... mhhm... to jest, ucieczki przed Cieniem, ma sporo czasu na filozoficzne rozmyślania. Gdy pod koniec przybywa znów do swego mistrza – Ogiona i widzi rodzinną wyspę, wzbiera w nim melancholia. Żal mu tego, co opuścił (rychło w czas!): „Było w nim wielkie pragnienie, aby pozostać tu, na wyspie Gont, i zrzekając się wszelkich czarodziejskich sztuk i ryzykownych przedsięwzięć, zapominając o wszelkich mocach i okropnościach, żyć w spokoju jak każdy człowiek na znanej, bliskiej ziemi rodzinnego, kraju. Takie było jego pragnienie: ale jego wola była inna.” Naturalnie. Ged jest przecież „twardzielem”. Nie może zrezygnować z drogi magii, bo wtedy musiałby przyznać, że nie była ona słuszna.
    Kolejnym ciekawym aspektem ucieczki przed Cieniem są dwa cytaty. Pozornie niełączące się ze sobą. Pierwszy z nich brzmi: „Tylko cień może zwalczyć cień. Tylko ciemność może pokonać mrok.” Te słowa kieruje do Geda pewne kobieta (długo byłoby wyjaśniać, czemu). Wtedy młodzieniec stanowczo odrzuca taki pogląd. Niedługo później jednak sam mówi: „Być może nie ma prawdziwej mocy prócz ciemności.” Łatwo zmienia zdanie... A biedny czytelnik czuje się z pewnością nieco zdezorientowany. Poza tym, „kłamstwo powtórzone sto razy staje się prawdą”. A to nie jedyne tego typu cytaty...

13. ŚLEPY ZAUŁEK
    Podróżnik zasłonił się rękoma i szczęśliwie uniknął rozbicia głowy przez spadające kamienie. Niestety... dłonie krwawią... Ale! Ale! Pośród cienia majaczy wyjście na suchą ścieżkę! Czytelnik rusza w tamtym kierunku. Sucha ziemia! Nareszcie! Dopiero po godzinie drogi dociera do zimnej ściany zamykającej przejście. To była ślepa uliczka!
    Za namową Ogiona, Ged zamiast uciekać, zaczyna ścigać Cień. Pod koniec tej szaleńczej pogoni dołącza do niego Vetch – serdeczny przyjaciel z Roke. Razem docierają do Wyspy spowitej nieprzeniknionym mrokiem. Na szczęście, „wszechmocny” młodzieniec sprawia, że jego światło „zniewoliło i poskromiło nawet tę odwieczną ciemność.” Cień również zjawia się, by, jak się zdaje, stoczyć walkę z Gedem. Oto, co dzieje się potem: „Głośno i wyraźnie, naruszając odwieczną ciszę, Ged wymówił imię cienia i w tej samej chwili cień przemówił bez warg i bez języka, wypowiadając to samo słowo: - Ged. - I dwa głosy były jednym głosem. Ged wyciągnął przed siebie ręce, upuszczając laskę, i objął swój cień, swoje czarne ja, które jednocześnie sięgnęło ku niemu. Światło i ciemność zetknęły się i połączyły, stając się jednością. Ale Vetchowi, który ze zgrozą przyglądał się z daleka poprzez ciemniejący ponad piaskiem zmrok, zdawało się, że Ged został pokonany; widział bowiem, jak jasny blask niknie i gaśnie. Ogarnęła go wściekłość i rozpacz […]. [Przyjacielu] – powiedział [Ged] - spójrz, już po wszystkim. Skończone. - Zaśmiał się. - Rana uleczona – powiedział - jestem zdrów, jestem wolny. […]  I Vetch zaczynał rozumieć prawdę: Ged ani nie został pokonany, ani nie zwyciężył, lecz nazywając cień swej śmierci swoim własnym imieniem, uczynił siebie całością: człowiekiem; kimś, kto znając swoje całe, prawdziwe ja, nie może zostać wykorzystany ani zawładnięty przez żadną inną moc poza samym sobą, i kto przeżywa dzięki temu swoje życie w imię życia, a nigdy w służbie zniszczenia, cierpienia, nienawiści lub ciemności.”
    Nie wiem, jak Wy, ale ja po takim zakończeniu miałam ochotę podrzeć tą książkę na wiór. Spalić. Utopić. Zrzucić z okna. Gdzie „happy end”?! Dobro zwyciężające Zło? Gdzie...?!!! Ged nie pokonuje swojej „ciemnej połówki”, a zatem uosobienia swoich złych cech i demonów, lecz ją... przytula! Ściska Cieniowi prawicę! To jakaś paranoja! To tak, jakby warczącego wilka, zamiast przepędzić, wpuścić do domu, mówiąc: „Wchodź, stary! Potrzebuję cię, bez względu na to, czy mnie rozszarpiesz, czy też nie. Bez ciebie nie jestem w pełni sobą.”
    Oczywiście. Należy się zaakceptować ze swoimi wadami i zaletami, ale trzeba jednocześnie dążyć do pozbycia się tych pierwszych. Tymczasem „Czarnoksiężnik...” to jakieś dno w tej kwestii! Jakaś kpina! Jak Ged może mówić, że odtąd będzie potrafił przeżywać życie nie w służbie nienawiści i złu, jednocześnie przyjmując z powrotem wszystko, co w nim najgorsze?!
    Sorry, Ursulo LeGuin, ale w ten sposób nie możemy się bawić...

    Czytelnik cofnął się z powrotem do podziemnego jeziora i z uporem godnym podziwu zaczął brnąć nim dalej. Wreszcie, gdzieś w oddali zamajaczyło nikłe światełko. Podróżnik przyspieszył kroku. Koniec tunelu! Bogu nie będą dzięki! Wyszedł na piękną, zieloną łąkę. Słońce poraziło jego, przyzwyczajone do ciemności oczy. Wiatr delikatnie otulił bladą twarz. Przeszedł! Dał radę!
    Obejrzał się w stronę tunelu.
- Nikomu tego nie życzę. - szepnął do siebie.

    Być może Wy przebrniecie przez tunel gładko. „Nie ruszą” Was pułapki lub uznacie „Czarnoksiężnika...” za zwykłą, niewartą dłuższej uwagi bajeczkę. Tym lepiej dla Was. Ktoś może spytać: „W takim razie, po co to wszystko?”, albo, czemu jestem taka bezlitosna? Odpowiedź jest prosta: Dosyć mam balansowania i lawirowania. Dosyć przymykania oczu i patrzenia przez palce! Rzeczy należy nazywać po imieniu! Zło – złem, a Dobro – dobrem. Bo innej, „trzeciej opcji” nie ma. Nie ma ideologii neutralnej i filozofii „pasującej do wszystkiego”. Ta książka jest jawną kpiną z naszej religii i jej podstawowych prawd oraz wartości. Jest, rzec by można, literackim bluźnierstwem i boli mnie konieczność czytania czegoś tak bezwartościowego. Nie tylko dlatego (i nie przede wszystkim dlatego), że nastawiłam się na „Hobbita” (Myślę, że argumenty, nad którymi tyle się pociłam, jasno to ukazują). Śmieszy mnie gadanie, że należy poznać różne punkty widzenia. Ta lektura nie wnosi w moje życie niczego, oprócz głębokiego żalu nad stanem dzisiejszej fantastyki, a co do punktu widzenia, to trafnie podsumowuje to Oskar – przyjaciel pani Róży: „Jeżeli będę zajmował się tym, co myślą głupcy, nie będę miał czasu na to, o czym myślą ludzie inteligentni.”

    I na koniec ostatni cytacik z lektury. Jedyny mądry, jaki tam znalazłam. Stanowi wspaniałą puentę historii Geda. Oto, co on mówi w pewnym momencie o samym sobie: „Przehandlowałem całe światło słoneczne, wszystkie miasta i odległe lądy za garść mocy, za cień, za ciemność.”

P.S. Właściwie, to zużyłam jeszcze dodatkowych szesnaście stron A5, by napisać na brudno tą recenzję... Doceńcie to!
P.P.S. Ponoć szanowna Ursula LeGuin w młodości czytała książki Tolkiena i na nim się wzorowała, jego chciała naśladować. Kochana Pani! Podróżując po Śródziemiu umknął Pani jeden drobny szczegół w budowie tego fantastycznego świata: nie zauważyła Pani jego pięknej, wartościowej, katolickiej natury! A to błąd!
P.P.P.S. Teraz niemal każdy pisarz z gatunku fantastyki wcześniej czy później otrzymuje plakietkę „Wzorował się na Tolkienie”. Bądźmy poważni! Większość nie dorasta profesorowi z Oxfordu do pięt! A takie postawienie sprawy wcale nie podnosi ich prestiżu – wręcz przeciwnie. Wzorowali się na jednych z najlepszych pisarzy swego gatunku, a jednak spod ich ręki wyszły tak żałośnie małe i sprzeczne z duchem tolkienowskiego świata dzieła... Nic, tylko pozostawić to bez dalszego komentarza...



* Potęga zła w sercu ludzkim oraz w ludzkiej historii jest niezaprzeczalna. Pozostaje pytanie: jak wytłumaczyć to zło?... Wiara wyjaśnia nam: istnieją dwie tajemnice światła i tajemnica nocy, którą jednak ogarniają tajemnice światła. Pierwsza tajemnica światła jest następująca: wiara mówi nam, że nie ma dwóch zasad – dobra i zła, ale istnieje tylko jedna zasada – Bóg Stwórca, i ta zasada jest dobra, tylko dobra, bez cienia zła. Dlatego także byt nie jest mieszanką dobra i zła. Byt jako taki jest dobry, a zatem dobrze jest być, żyć. Oto radosna nowina wiary: istnieje tylko dobre źródło – Stwórca.
Potem przychodzi tajemnica ciemności, nocy. Zło nie pochodzi ze źródła istnienia, nie jest w równym stopniu pierwotne. Zło wywodzi się w wolności stworzonej, z nadużycia wolności. Jak to było możliwe, jak to się stało? Pozostaje to niezrozumiałe. Zło nie jest logiczne. Jedynie Bóg i dobro są logiczni, są światłe. Zło jest tajemnicze... Możemy się domyślać, ale nie możemy wyjaśnić, tak jak jakiegoś innego faktu, ponieważ jest to rzeczywistość głębsza. Pozostaje tajemnica ciemności, nocy.
Ale od razu dochodzi tajemnica światła. Zło pochodzi ze źródła drugorzędnego. Bóg ze swym światłem jest mocniejszy. I dlatego zło może być przezwyciężone. Dlatego też stworzenie, człowieka, można uzdrowić... I wreszcie ostatnia rzecz: człowieka nie tylko można uzdrowić, on faktycznie jest uzdrowiony. Bóg dał uzdrowienie. Osobiście wszedł w dzieje. Permanentnemu źródłu zła przeciwstawił źródło czystego dobra. Ukrzyżowany i zmartwychwstały Chrystus, nowy Adam, brudnemu nurtowi zła przeciwstawia strumień światła. Strumień ten jest w dziejach: widzimy świętych, ale również pokornych świętych, zwykłych wiernych. Widzimy, że pochodzący od Chrystusa strumień światła jest obecny, jest potężny.
Papież Benedykt XVI (wytłuszczenia  moje)