wtorek, 12 lipca 2016

Prawdziwe oblicze czarnej legendy, czyli Inkwizycja w płomieniach

Hejka:) Myślę, że tym razem nie muszę Was przepraszać za moją nieobecność (wszak nie przekroczyła on dwóch tygodni!), zatem bez większych wstępów przejdę do tematu. Jak pewnie zauważyliście po tytule, dziś znów nie będzie łatwo i przyjemnie. Na swoje usprawiedliwienie powiem jednak, że z zamiarem napisania o Inkwizycji noszę się już od dłuższego czasu, więc kiedy nareszcie nawiedził mnie nastrój właściwy takiemu tematowi, postanowiłam nie zwlekać.

Obok wypraw krzyżowych i kolonizacji Ameryki Łacińskiej Inkwizycja to jeden z ulubionych zagadnień wznawianych co jakiś czas przez przeciwników Kościoła. W końcu, nie ma nic lepszego niż przysiąść w ciepły poranek nad komputerem i poużywać sobie trochę kosztem biednych katolików! Inkwizycja. Jej ofiary idą (m.in. wg. Dana Browna) w miliony, jeśli nie w dziesiątki milionów. Wyobrażamy sobie zimne, brudne, zaszczurzone cele, bez okien i z kapiącą gdzieś z sufitu wodą... Widzimy sale tortur z urządzeniami, o jakich nie śniło się nikomu nawet w tajnych więzieniach CIA... Płonące stosy z krzyczącymi z bólu ludźmi... I oczywiście cyniczni, wyrachowani przedstawiciele Kościoła (zwłaszcza zaś dominikanie) w czarnych habitach, jawiący się jako kaci i dręczyciele heretyków/czarownic niewinnych prostaczków. W tle zaś majaczy złowrogi Ciemnogród, który pod przykrywką występków przeciw wierze (sądzenie za takie czyny przecież samo w sobie jest okrutne!!!) maskuje swoje, jeszcze bardziej okrutne żądze, machinacje i zbrodnie.
www.fronda.pl
Tak. Nic tylko uklęknąć w worze pokutnym i do końca świata przepraszać wszystkich wokół za tą... czarną kartę w historii?

Grzeszni ludzie tworzący Święty Kościół
Po pierwsze, wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, zatem oczywistym jest, że w każdej instytucji (nawet w Kościele) dojdzie do nadużyć. Za czasów działania Inkwizycji również do takich nadużyć dochodziło. Dochodziło podczas wypraw krzyżowych, podczas kolonizacji Ameryki Płd. i podczas wielu innych przedsięwzięć. Tak to już jest. Nadużycia mają miejsce wszędzie, jednak istotne jest to:
- czy osoby sprawujące władze nad nadużywającymi wyciągają konsekwencje z ich złego postępowania
- jaka jest częstotliwość nadużyć w jednych instytucjach, w porównaniu z innymi
- kto ma na celu uwypuklenie tych, czy owych nadużyć w instytucji, jaką jest Kościół Katolicki
Warto także pamiętać, że każde wydarzenie historyczne należy ocenić w świetle jego epoki, inaczej bowiem nam, "ucywilizowanym" Europejczykom każdy przejaw okrucieństwa i przemocy wyda się barbarzyństwem, choć w czasach, gdy miał on miejsce, był (być może) aktem łaski przed gorszą karą lub standardowym sposobem postępowania.

Geneza Inkwizycji
Wracając zatem do tematu tego posta, na samym początku należy zaznaczyć, że INKWIZYCJA BYŁA INSTYTUCJĄ PAŃSTWOWĄ, A NIE KOŚCIELNĄ. Owszem, większość w jej szeregach stanowili duchowni, ale wynikało to ze specyfiki zbrodni, jakie miała osądzać. Tak, jak są dziś lekarze kryminalni, którzy np. badają zwłoki ofiary przestępstwa i na podstawie ich wyroków sąd orzeka "Winny", tak w Inkwizycji potrzebni byli biskupi, mnisi i teologowie, by stwierdzić winę człowieka posądzonego o czary, herezje i tego typu rzeczy. Zatem jeżeli ktoś chce szukać winnych całej sprawy, to najpierw powinien zwrócić się do głów państw, w których działała Inkwizycja, a nie do Kościoła. Kościół stwierdzał (lub też i nie) winę oskarżonego na podstawie swojej wiedzy w kwestii czynu, jaki został popełniony, ale to urzędnicy państwowi wydawali wyrok skazujący.

Cel Inkwizycji
W średniowieczu państwo było bardzo ściśle połączone z Kościołem Katolickim, a wiara stanowiła podwaliny życia i ładu społecznego. Stąd wichrzyciele głoszący niepokojące idee, dotyczące prawd wiary lub nauczania Kościoła byli traktowani przez państwo jako zagrożenie. Co więcej, wbrew powszechnej opinii, podobnie traktował ich lud, widząc w heretykach osoby destabilizujące kraj i stanowiące niebezpieczeństwo (!!!) dla ich osobistego zbawienia duszy. Po części zatem Inkwizycja powstała, by stłumić szerzące się herezje (taki był główny cel władców), po części zaś, by uspokoić lud i nie dopuścić do samosądów (to właśnie w nich zginęła większość rzekomych czarownic).

"Żniwo" Inkwizycji
Jak podają wiarygodni badacze czasów Inkwizycji na przestrzeni wieków w całej Europie w ramach tzw. "polowań na czarownice" zginęło ok. 40 000 osób, z czego 26-30 tys. na terenie Cesarstwa Niemieckiego, które jak wiadomo było już wtedy (a przynajmniej w większej części tego czasu) protestanckie. Procesy w sprawie czarów wytoczono prawie trzem milionom osób, zatem wyrok zakończony karą śmierci to tylko 1,5 % tej liczby. Jedynie w niecałym tysiącu z tych spraw brali udział duchowni, co również nie jest zbyt pokaźną wielkością. Należy przecież pamiętać, że, jakkolwiek część wyroków mogła być niesłuszna, to zdarzały się przypadki faktycznych konszachtów z diabłem i szkodzenia dzięki jego mocy innych osobom.
Z archiwów watykańskich wynika, że w Hiszpanii do wieku XVII przeprowadzono 44647 procesów w ramach Inkwizycji, z czego większość stanowiły oskarżenia przeciwko Żydom, rzekomo przyjmującym chrześcijaństwo, których działalność szkodziła państwu oraz protestantom, uważanym za agentów Anglii (co z resztą wcale nie było dalekie od prawdy). Jedynie 1,8% tych spraw zakończyła się straceniem oskarżonego!

Duchowni w Inkwizycji

www.pch24.pl
Rola osób kościelnych w strukturach Inkwizycji również jest mocno zafałszowana. Nam, ludziom XXI wieku być może nie mieści się w głowach gorliwość z jaką ludzie średniowiecza troszczyli się o zbawienie swoje i bliźnich. ONI NAPRAWDĘ W TO WIERZYLI! A inkwizytorzy nie stanowili wyjątku spod tej reguły. Właściwie... komuż bardziej powinno zależeć na powrocie "zabłąkanej owieczki" niż księdzu czy bratu zakonnemu. W procesach to właśnie osoby kościelne wykazywały się najbardziej humanitarnym podejściem do oskarżonych, starając się przede wszystkim o ich odżegnanie od zgubnej drogi, nie zaś o spalenie na stosie. Wielu współczesnych historyków uważa nawet, że rozprawy inkwizycyjne mogą być stawiane za wzór rzetelności, szacunku i podawane jako początek humanitarnego przesłuchiwania. W większości przypadków brano pod uwagę jedynie niezbite dowody oraz wiarygodnych świadków. Proces kończył się również w przypadku stwierdzenia osobistych porachunków pomiędzy oskarżonym a oskarżycielem lub świadkiem. Jakby tego było mało, niejednokrotnie to właśnie inkwizytorzy wnosili do władz świeckich prośbę o ułaskawienie, czy też złagodzenie kary. Zdarzały się sytuacje, gdy sam papież interweniował i brał w obronę oskarżonych o czary. Również tortury z takim oburzeniem dziś opisywane były domeną władz świeckich. Kościół zabraniał ich swoim inkwizytorom.

Proces
Właściwie można powiedzieć, że wielu spośród straconych na przestrzeni wieków przez Inkwizycję spłonęło na własne życzenie. Jak dowodzą naukowcy, oskarżeni o herezje mieli bowiem podczas procesu co najmniej kilka okazji, by odżegnać się od swoich idei i wrócić do normalnego życia. Zatem część z tych, którzy stracili życie zginęła tak naprawdę za upór. Podczas procesu, jak również już tuż przed stosem inkwizytorzy próbowali przekonać oskarżonych do powrotu na łono Kościoła. Każdy miał szansę.

Komu zależy na czarnej legendzie?

historia.focus.pl
Wiadomo, komu - wrogom Kościoła. Duży udział miał w tym protestantyzm, bo Anglia, rywalizująca z Hiszpanią o panowanie na morzach robiła wszystko, by zdyskredytować swoich przeciwników. Także w procesie św. Joanny d'Arc (dla niezorientowanych dodam, że miał miejsce we Francji, w czasie wojny tejże z Brytanią) brali udział ludzie przekupieni lub będący na usługach Anglików, bowiem Joanna była im wyjątkowo "nie na rękę". Liczbę "milionów ofiar Inkwizycji" zaczęła rozgłaszać Rewolucja Francuska, która, jak wiadomo została wymierzona, jeśli nie całkowicie, to w dużej mierze w Kościół. Dziś na czarnej legendzie bazują ludzie pragnący zbić fortunę "tanią sensacją", umyślnie zaszkodzić katolicyzmowi, czy osoby zwyczajnie niedouczone (albo nie pragnące się douczyć).

Poza tym...

Św. Jan Paweł II podczas swojego pontyfikatu przeprosił za wszystkie błędy Kościoła, w tym także za nadużycia związane z Inkwizycją. Wydaje się zatem, że sprawa została zamknięta. Wielu pisarzy i naukowców przedstawiło prawdziwe dane dotyczące tamtych czasów, a Zwierzchnik Kościoła na Ziemi poprosił o wybaczenie. Wszystkim, którzy mają jeszcze jakiekolwiek wątpliwości z pewnością przy odrobinie wysiłku zostanie dany dostęp do watykańskich archiwów (bo Jan Paweł II odtajnił wszystkie znajdujące się tam dokumenty [a na pewno dokumenty na temat Inkwizycji]). Ja osobiście polecam książkę "Ciemne postaci w historii Kościoła" Michaela Hesemanna, z której czerpałam informacje do tego posta. Przepraszam, jeśli niektóre zdania są stamtąd "żywce wzięte" - nie miałam na celu złamania jakichkolwiek praw autorskich.
www.empik.com

Zatem czasem warto trochę poszperać, zamiast powtarzać nieprawdziwe plotki i pomówienia. Zwłaszcza, że Kościół Katolicki jest dla wielu bardzo wdzięcznym obiektem do wbijania szpilek. Nie należy się wstydzić Inkwizycji, ani wypraw krzyżowych. Co do kolonizacji Ameryki Łacińskiej, to... post na jej temat już "chodzi" po mojej głowie:)

To by było na tyle. Trzymajcie się i udanych wakacji!:D

piątek, 1 lipca 2016

Mit Wypełniony, czyli o Bożym odblasku w przedchrześcijańskich opowieściach

Hejka:) Wiem, że dosyć długo mnie tu nie było, ale jak zwykle mam genialne uzasadnienie, dlaczego. Otóż... koniec roku szkolnego, oceny, dokańczanie niedokończonych spraw szkolnych, początek wakacji... Rozumiecie, prawda? (błagalna minka)
Możemy zatem przejść do tematu tego posta. Wiem, że jest milion innych spraw, o których warto by było napisać (chociażby wczorajszy mecz...) - milion ciekawszych, lżejszych, bardziej na czasie. Ale ostatnio dorwałam się do książki, która czekała na mnie od połowy czerwca. Książka nosiła tytuł "W poszukiwaniu Króla, opowieść o Inklingach". Dla niezorientowanych, "Inklingowie", to nazwa grupy, do której należeli m.in. Tolkien i Lewis, spotykającej się w pubie "Pod Orłem i Dzieckiem" i dyskutującej na różne, "ważkie" tematy. Dwaj szanowni profesorowie z Oxfordu zostali przez autora wcieleni do fabularnej przygody Toma i Laury, poszukujących Świętego Graala, Włóczni Przeznaczenia i tego typu rzeczy, w ogarniętej II wojną światową Anglii. Książka ogólnie przyjemna, choć nieco przewidywalna - ze swojej strony polecam:)
Uderzył mnie wszakże jeden wątek, który się w niej pojawił. Nawet nie wątek, raczej koncepcja lub teoria, wyłożona przez Tolkiena podczas jednej z rozmów z głównymi bohaterami (a warto zaznaczyć, że autor użył w niej faktycznie wypowiedzianych przez profesora słów, co można sprawdzić w przypisach). (budująca napięcie pauza)
Chodzi o mit umierającego i zmartwychwstającego boga. Jak zauważa Tom, motyw bóstwa umierającego (tragiczną śmiercią) pojawia się o wiele wcześniej, niż Ewangelia i historia Jezusa z Nazaretu. W związku z tym, wiele sceptycznie nastawionych do chrześcijaństwa osób, wysuwa oskarżenie, jakoby Dobra Nowina nie była niczym innych, jak tylko "zmałpowaniem" lub dopasowaniem wcześniejszych mitów do własnych potrzeb. Takiego zdania był również do pewnego momentu C.S. Lewis. Bo skoro mamy Prometeusza, Mitrę, Tammuza, Attias, Adonisa, Ozyrysa i Dionizosa, którzy umierają, a potem wracają do życia, to w czym lepszy i bardziej wiarygodny jest od nich Jezus?
I tutaj wchodzi koncepcja Tolkiena. Spróbujmy odwrócić przytoczoną wyżej sytuację i spojrzeć na nią z punktu widzenia człowieka wierzącego (lub przynajmniej uczciwego). Czyż wszystkie te przedchrześcijańskie mity nie są odblaskiem zasianej w nas przez Boga tęsknoty za dobrym, heroicznym Odkupicielem, który poświęci się dla słabej i grzesznej ludzkości? Każdy z nas nosi w sobie przecież Boski Pierwiastek - duszę (czasem utożsamianą również z sercem). A co mówi o niej św. Augustyn? "Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie." Zatem czy to nie właśnie "niespokojne serca" natchnęły ludzi do tworzenia takich, a nie innych opowieści? Czy nie dlatego powstały mity o umierających bogach, że każdy z ich autorów pragnął odnaleźć takiego właśnie Boga? Nawet w podręcznikach od historii można wyczytać, że w czasach ściśle poprzedzających nadejście Jezusa, w Rzymie rozpowszechniał się kult bóstw poświęcających się dla kogoś lub czegoś (Kybele, Mitra, Izyda). Owszem, można powiedzieć, że w takim razie, Chrystus idealnie "wpasował się" w panujący "trend" na "dobrego boga", ale czy wniosek nie powinien być raczej odwrotny? Jezus, jak Prawdziwy Bóg w nic nie musi się "wpasowywać". Co więcej, może sprawić, że to wszyscy naokoło "wpasują się" swoimi pragnieniami i kultami w czas Jego nadejścia! Dlaczego wyznawanie "dobrych bogów" (nazwijmy ich tak w uproszczeniu) przypada akurat na moment, kiedy światu objawia się Prawdziwy Bóg? Przypadek? Nie sądzę! Przez wieki (przed Chrystusem) ludzkość w wielu miejscach świata wymyślała mity o zmartwychwstaniu, a po części nawet o odkupieniu (znów: kogoś lub czegoś). Taki odblask można dostrzec nawet w mitologii nordyckiej, która, siłą rzeczy, nie miała raczej styczności z wierzeniami południowymi i Chrystusem. Ludzie podświadomie pragnęli dobrego Boga, który ich podźwignie z nędzy i zepsucia. Boga heroicznego, gotowego się poświęcić, dając przez to dowód swojej miłości do Stworzenia. Im bliżej było roku 0, tym bardziej kult "dobrych bogów" nabierał na sile oraz (poniekąd) centralizował się w Imperium Rzymskim. Kto wie? Może Bóg pragnął przygotować ludzkość na to doniosłe wydarzenie, jakim było zejście Jezusa na ziemię, poprzez "rzucane" tu i tam odblaski Prawdy? Zważywszy na Jego "nietuzinkową" miłość do człowieka, taka teoria wydaje się być niezwykle prawdopodobna:)
I tak to w skrócie wygląda. Niesamowite, czyż nie? "Istotę chrześcijaństwa stanowi mit, który jest również faktem. Stary mit o umierającym Bogu, nie przestając być mitem, schodzi z nieba legendy i wyobraźni na ziemię historii. Wydarza się – w określonym dniu, w konkretnym miejscu, pociągając za sobą możliwe do określenia historyczne konsekwencje. Przechodzimy od jakiegoś Baldura czy Ozyrysa, umierającego nie wiadomo kiedy i gdzie, do historycznej Osoby ukrzyżowanej (zgodnie z ówczesnym prawem) pod Poncjuszem Piłatem. " - jak pisze C.S. Lewis. Chrystus staje się Mitem Wypełnionym, kulminacją wszystkich podświadomych, wielowiekowych pragnień ludzkości! Dla mnie osobiście jest to bardzo odkrywczy wniosek. I tym piękniejszy, że patrzy się przezeń na religię nieco od strony literackiej:)

www.togetherweserve.org

To by było na tyle dzisiaj. Mam nadzieję, że już się na mnie nie gniewacie za poprzednie braki:D
Na swoje usprawiedliwienie dodam, że ostatnio przeredagowałam wszystkie moje wiersze, poukładałam je alfabetycznie i ujednoliciłam graficznie, zatem zapraszam do obejrzenia moich starań tutaj
W tajemnicy zdradzę Wam, że szykuję również kolejną zakładkę, w której znajdą się wszystkie niepublikowane dotąd zapiski z trzech lat nauki w gimnazjum (mam na myśli wypracowania, recenzje i tego typu rzeczy z moich zeszytów od j.polskiego). Niestety, jest ich dosyć dużo, więc trochę zajmie mi przelanie ich z papieru na ekran komputera, ale liczę na Waszą cierpliwość.
Odnajduję bardzo powoli i ostrożnie chęć do pisania, ale na razie nic nie obiecuję.
Trzymajcie się i udanych wakacji!!!

P.S. Co sądzicie o nowym, WAKACYJNYM tle? Mam nadzieję, że się Wam podoba:)