poniedziałek, 23 marca 2015

Różne oblicza choroby

Hejka:)
Od jakiegoś już czasu przyszło mi kontemplować różne oblicza chorób. Wiem, brzmi strasznie. Doszłam do tego, że są choroby duchowe i psychiczne (co z resztą nie jest szczególnym odkryciem), ale to zbyt poważny temat na mój stan emocjonalny. Na własnej skórze przekonałam się, że istnieją również, niekiedy strasznie złośliwie, choroby fizyczne. Przeżywam właśnie jedną z nich. Jak to zwykle u mnie bywa, jest to zapalenie gardła. Zdecydowanie niesympatyczne i nieodznaczające się jakimkolwiek zrozumieniem zapalenie. Przychodzi, kiedy go nie proszę, niszcząc mi wiele przyjemnych planów. Ale nie o tym dziś będzie.
Otóż, doszłam do wniosku, że istnieje jeszcze jeden wymiar choroby. W mojej rodzinie przyjął się pod nazwą "choroba szalonych krów" (sprawdzałam na internecie i rzeczywiście jest coś takiego, ale nie to mam na myśli). "Choroba szalonych krów", którą mam zamiar nieco przybliżyć pojawia się u osób płci żeńskiej w wieku od 12 do 60 lat, zwykle dzień lub kilka dni przed tzw. miesiączką. Już wiecie o co chodzi? Tak. Zdecydowanie. Wyjątkowo nie miła przypadłość. Czemu o tym piszę? Bo przechodziłam ją nie więcej jak dwa dni temu i mam ochotę trochę się pożalić. Nie wiem, jak to przebiega u Was, ale u mnie objawia się coraz zabawniej:
Na początku zachcianki. Całkiem absurdalne i niespodziewane. Na przykład chęć kupienia sobie My little ponny. Wiem, to co najmniej dziwne. Ale tak się na ogół zaczyna. Potem jest tylko gorzej.
Zaczynają się inne, zwariowane pomysły. Na ogół nie są zbyt zwariowane, ale tym razem przeszłam samą siebie. Miałam ogromną chęć zrobić coś głupiego. No i pomalowałam paznokcie od stóp. Kolor jest dosyć ciężki do kreślenia. Wydaje mi się, że to pomieszanie perłowego zielonego ze srebrnym. Z grubsza, odcień w jakim jest lakier naszego samochodu. W ogóle, to zabawna rzecz z tym malowaniem, bo lakier kupił... mój tata. Dla swojego autka. Była jakaś rysa i chciał ją zamalować. Niestety, lakier do paznokci niezbyt się sprawdził, więc dostałam go ja. I wykorzystałam zgodnie z przeznaczeniem:)
Potem, zajęłam się z moją mamą przeglądaniem zdjęć. Starych zdjęć. Bardzo starych, czarno-białych zdjęć. Aż powiało minioną epoką. Wreszcie, wedle umowy, którą wcześniej zawarłyśmy, zaczęłyśmy się szykować do "babskiego wieczoru" - tylko my dwie. Miałyśmy oglądać film. Romantyczny wyciskacz łez. Specjalnie na tę okazję kupiłam popcorn. Chciałam go "zrobić" w mikrofalówce, a w rezultacie... spaliłam! Nie wiem, czy ktoś z Was jadł kiedyś spalony popcorn, ale nie polecam. W kuchni czuć było spaleniznę nawet późno w nocy, gdy mój tata przyszedł z pracy:)
No i na koniec, film. Skończył się źle! Wiem, że po "Romeo i Julia" nie można się raczej spodziewać happy end, ale to było takie niesprawiedliwe! Mieli być razem, żyć dłuuugo i szczęśliwie, mieć gromadkę dzieci i tak dalej, a tu co? Mogiła. A dla ścisłości, dwie mogiły. Czarne dno.
moviefloss.com
Chociaż, nie! Poznałam nowego przystojniaka wśród aktorów.
www.youtube.com   

3dplayer.pl
Ale... czy to ważne?
Okres nie pojawił się, wedle przewidywań, następnego dnia. Nie. Dół trwał dalej. Wczoraj, rodzice namówili nas na oglądniecie rysunkowej bajki. Nie zapowiadała się jakoś porywająco, ale się zgodziłam... To była śliczna bajka! Zabawna, a momentami, wzruszająca. Rozbroiła mnie totalnie. Dla chętnych, tytuł to: "Wielka szóstka" (bez obaw, jest na cda:)
stopklatka.pl
film.org.pl
No i dziś, mnie zalało. Przykre, ale comiesięczne. Na szczęście, chociaż na ciele zdrowieję i i jutro wracam do szkoły:)

sobota, 21 marca 2015

niedziela, 15 marca 2015

Pisanie postów chyba nie idzie mi szczególnie w ostatnim czasie, więc na pociesznie powiem, że jest kolejny rozdział "mojej opowieści". Jeden, co prawda, ale zawsze. Myślę, że Wam się spodoba. Proszę o jakieś komentarze, bo nie mam motywacji do działania... Proszę...
www.wkinach.eu

środa, 11 marca 2015

Cześć:) O czym będzie dzisiejszy post? Hmm... no właśnie... Chyba o tym, że nie wiem, o czym pisać. Tak. To jedyne, co mi przychodzi do głowy. Prosto, jasno i na temat. Dzień jest fatalny, chmury, fizyka, spóźniający się autobus i... brak weny! Ech, życie. 
Rozglądam się wokół. O czym by tu pisać? Nic. Chociaż, nie... chyba mam pomysł. Zawsze w takich sytuacjach skutkuje krótkie opowiadanko na polski! Ech, nie mam zeszytu. Nie mam opowiadanka:(
W takim razie... Może... Właściwie nie jest to opowiadanko na polski, nie jest to również kolejnych kilka ciekawostek, ale... Myślę, że może się Wam spodobać... Co prawda, to historyjka bez zakończenia, ale popracuje nad nią:)

Rozdział 1
Ludzkości dane jest żyć na tej, mało oryginalnie nazwanej planecie, Ziemi już od wielu tysięcy lat. Każdy mądry stwierdzi, że wiele tysięcy lat, to zapewne dosyć sporo czasu, a kiedy człowiek ma dosyć sporo czasu na ogół się nudzi i wyobraża sobie, jak to będzie w przyszłości lub też, jak to było w przeszłości. Stąd, przez wieki powstała niezliczona ilość opowieści i opowiadań o podróżach w czasie.
Tak. Ten temat jest niezmiernie popularny. Bo cóż znaczy zwykła, szara rzeczywistość w porównaniu z epicką historią osadzoną (razem z nic niewinnymi bohaterami) w głębokim średniowieczu, zamierzchłej starożytności lub całkiem bliskim roku 2054? Nieporównywalne. I jakże sprzedające się.
W związku z tym, z początku zastanawiałam się, czy jest w ogóle sens opowiadać tego typu „bajeczkę” po raz kolejny. Po chwili namysłu stwierdziłam jednak, że owszem. Ponieważ to MOJA „bajeczka”, co oznacza, że jeszcze takiej, jak ona nie było (i najprawdopodobniej nie będzie). Posłuchajcie więc:

Wszystko zaczęło się w pewien, jakże piękny marcowy dzień, taki jak dziś. Machina czasu, od dwóch miesięcy zalegająca w przedpokoju nareszcie była gotowa, wszystkie przyciski awaryjne wypróbowane osobiście co najmniej dziesięć razy – z katapultą włącznie (stąd niewielkie pęknięcia na suficie), drzwi naoliwione, żeby nie skrzypiały tak, jak wtedy, gdy je kupowałam od miejscowego złomiarza, Pan Miś zapięty w fotelu drugiego pilota w ten sposób, by nawet wybuch atomowy nie zdołał go stamtąd wyciągnąć, guma do żucia wciśnięta w miejsce, gdzie jeszcze niedawno pojawiła się sporych rozmiarów dziura. Spojrzałam z zadowoleniem na swoje dzieło. Istny cud... że to wszystko jeszcze trzymało się kupy. No nic. Nadeszła pora na tryumfalne wejście do środka i raz na zawsze zamknięcie karty historii z datą 11.03.2015r. Przede mną tylko przyszłość, za mną przeszłość. Teraźniejszość już nie istniała.
Po tym budującym i, jakże filozoficzny zdaniu, kopsnęłam się jeszcze do kuchni po trzecią paczkę chipsów (nigdy nic nie wiadomo) oraz po zdjęcie mojej rodzinki, wiszące na lodówce (w razie, gdyby jednak wzięło mnie na wspomnienia), po czym z dumą zasiadłam w fotelu pierwszego pilota (w praktyce było to rozmontowane krzesło komputerowe, ale nazwa „fotel pierwszego pilota” brzmi o wiele lepiej). Wcisnęłam wielki, czerwony przycisk „START” i wstrzymałam oddech. Poczułam niezbyt przyjemne trzęsienie, a do moich uszu dobiegł, tak jak się spodziewałam odgłos, który brzmiał mniej więcej, jak: „Brrr!!! Hrrr!!! Brrr!!! Hrrr!!!
Muszę się uczciwie przyznać, że to nie była moja pierwsza próba podróży w czasie, ale o poprzednich szkoda gadać...
Najpierw wehikuł wybuchł.
Przy kolejnej, zamiast w przyszłość, przeniosłam się do epoki kamienia łupanego (wierzcie mi, nie było zbyt fajnie)
Trzecie podejście było najbardziej udane, ale niezbyt efektowne. Przeniosłam się bowiem o pięć minut wstecz po tym, jak mój brat złamał palec, ale i tak na nic się to zdało. Palec został złamany, bo w momencie, gdy miałam powiedzieć, żeby nie schodził po schodach, bo są śliskie, zakrztusiłam się pitą właśnie kawą i szansa przepadła...
Ale to nie ważne. Teraz miało być inaczej. Ja, Katarzyna M., we własnej osobie, miałam się właśnie zapisać na zawsze w historii ludzkości, jako ta, która okiełznała czas. Podróżniczka Wśród Epok i Dziejów Świata.
Ustawiłam, z niemałym wysiłkiem zegar na szóstą rano, dnia 5 lipca 1410 roku (chciałam się załapać na Bitwę pod Grunwaldem). Niestety, jak każda praca, również podróże w czasie niosą ze sobą pewne ryzyko zawodowe. Tym razem dało ono o sobie wyraźnie znać. Wehikuł zamrugał, zaburczał jakimś głębokim basem. Furknął, kichnął i wydał dźwięk podobny do... a zresztą, nie ważne. Potem ponownie kichnął, jeszcze raz zatrząsł się i zamrugał. Włączyły się niektóre alarmy (po jakiego grzyba ja je montowałam? Tylko stresują człowieka!). Wreszcie zgasł. Bez ostrzeżenia, czy hasła: „Brak paliwa”. Zwyczajnie wykorkował w samym środku mojej podróży w czasie!
Poczułam jak krew uderza mi go głowy. No nie! To było zwyczajnie chamskie i bardzo niesprawiedliwe z jego strony! Jak mógł?! Z ogromną złością, za to bez zachowania jakichkolwiek środków ostrożności kopniakiem otwarłam wejściowy właz.
Od razu uderzyło mnie w twarz rześkie powietrze poranka... Chwila?! Poranka?! Rozejrzałam się ze zdumieniem. Hmmm... zdecydowanie coś tu nie grało. Zawsze wydawało mi się, że przedpokój mojego domu przypomina z grubsza przedpokój zwyczajnego, szarego domu, a nie kwitnącą łąkę. Tak. Coś musiało nie wyjść...
Dopiero teraz z lekkim wahaniem spojrzałam na zegar. Wskazywał szóstą rano, dnia 5 lipca 1415 roku. Przyjrzałam mu się jeszcze raz, po czym pokiwałam z politowaniem głową. „I po coś ty go kupowała na wyprzedaży, idiotko?” - pomyślałam ironicznie. - „Machnął się aż o pięć lat, a bitwa, no cóż, przepadła.” Tak. Ale to nie było jedynym problemem. Gorszym był fakt, iż paliwo, jednak się wyczerpało – zostałam więc z głupią miną na łące dokładnie 600 lat przed tym, jak dostałam pałę z fizyki. Nie, żebym tęskniła za tą pałką, ale przyszło mi do głowy, że w tej epoce raczej nie znajdę stacji benzynowej. No. To był problem. Usiadłam nieco załamana na progu mojej machiny i podparłam się rękami pod brodę. Nie miałam absolutnie żadnego pomysłu, jak wybrnąć z tej niecodziennej sytuacji.
Wiem, że to może nieco dziecinne, ale po chwili namysłu stwierdziłam, że mogę przecież najspokojniej w świecie zostawić na jakiś czas ten frapujący temat i zająć się czymś innym. „Carpe diem (ciesz się dniem)” - pomyślałam, by przekonać do tego pomysłu samą siebie. - „W końcu, trafiłam tam, gdzie chciałam... no prawie tam. Co stoi na przeszkodzie, by nieco pozwiedzać?” Jak to mówią, „tonący brzytwy się chwyta”, więc taki plan wydawał się dosyć przyzwoity. Pójść, trochę się rozejrzeć, powdychać średniowieczne powietrze, a potem znów usiąść na tyłku i przemyśleć od nowa problem.
Wstałam z odrobinę raźniejszą miną. Pozwiedzać. Zawsze o tym marzyłam! Zamki, a raczej do połowy rozwalone ruiny są super, ale zobaczyć taką twierdzę w czasach świetności, w pełnej krasie?! To będzie coś! Rozejrzałam się, w poszukiwaniu pierwszej zdobyczy. Niestety, pole, czy też łąka, jak kto woli, ciągnęła się jak okiem sięgnąć i nigdzie nie widać było żadnej monumentalnej, kamiennej budowli. Eh, życie nie jest fair...
Nagle, wydało mi się, że widzę jakiś kształt poruszający się od wschodu w moją stronę. Kształt przybliżał się i rósł z każdą chwilą. Wytężyłam wzrok. Czyżby...? Nie, to niemożliwe... A, może jednak...? Zamrugałam, upewniając się, że to, co widzę, nie jest zjawą. W kierunku mojego wehikułu i mnie pędził w galopie najprawdziwszy w świecie rycerz! Teraz nie miałam już wątpliwości. Tak! Średniowieczny wojownik z krwi i kości pędził w moją stronę! Przyjrzałam mu się z rozmarzeniem. Wyglądał, jakby ubrany był w czyste światło. Na jego zbroi tańczyły słoneczne promienie, mieniąc się kolorowo... Moment! Od pędził w moją stronę! Czy to na pewno dobrze?! Zawahałam się. A jeśli nie ma dobrych... tj. zacnych zamiarów? Co wtedy? Obejrzałam się za siebie. Nie było odwrotu, ani drogi ucieczki. Tylko naga równina, na której delikatnie mówiąc, ciężko się ukryć.
Rycerz zahamował gwałtownie przed moją machiną i przyjrzał się mi z niekrytym zdumieniem oraz lekką naganą w oczach (no tak, w spódniczce mini musiałam się prezentować dosyć kiepsko).
- Witaj. - rzekł. Stwierdziłam, że ma bardzo ładny głos. 
- Siemka. - odparłam, lecz widząc jego zmieszanie uzupełniłam szybko: - yyy... to w moich stronach znaczy, witaj. 
- Siemka... - powtórzył zaintrygowany na wpół do siebie, na wpół do mnie. Musiałam się powstrzymać, by nie parsknąć śmiechem.
"Chyba go polubię." - pomyślałam.
- Co cię tu sprowadza... - zlustrował mnie jeszcze raz od stóp do głów. - cna niewiasto?
- Co mnie tu sprowadza? - zastanowiłam się chwilę, w głowie panicznie szukając odpowiedzi. - Otóż, sprowadza mnie tutaj...
Spojrzał na mnie wyczekująco.
- Przybyłam tu, by... by... znaleźć rycerza o imieniu Mieszko. - wypaliłam wreszcie, założywszy, że w czasach, w których się znalazłam istnieje duże prawdopodobieństwo spotkania kogoś, o tym imieniu, a o inne, sensowniejsze rozwiązanie zadbam później.
- Rycerza imieniem Mieszko? - spytał zdziwiony. - Ja nazywam się Mieszko.
"Pudło!" - pomyślałam ze złością. Nie chciałam znaleźć jakiegokolwiek Mieszka tak szybko.
- Ty jesteś Mieszko? - w moim głosie chyba odbiła się niechciany zawód.
- Owszem. Czy to mnie szukasz?
Sytuacja stawała się niezręczna.
- Należysz do rycerzy króla Jagiełły? - upewniłam się.
- Nie inaczej.
Zdobyłam się na uśmiech.
- Co za ulga! W rzeczy samej, szukałam właśnie ciebie.
Teraz pytanie o powód wizyty wydawało się już nieuniknione. Niestety, pomyliłam się jednak, licząc, że je zada. Natomiast to, co zrobił, było o wiele gorsze.
- A ten potwór za tobą, można wiedzieć, co to jest? - wskazał na mój wehikuł.

jaga70.blog.onet.pl

niedziela, 1 marca 2015

Cześć i chwała BOHATEROM!

Dzisiaj dosyć skrótowo - jutro jadę na rekolekcje, wena jakoś nie raczyła mnie ostatnio uszczęśliwić, ale stwierdziłam, że w taki dzień jak ten muszę wstawić posta. Jaki dziś dzień? Dzień, w którym wspominamy Żołnierzy Wyklętych, cze też Niezłomnych.
Nie bandyci, nie żołnierze, a rycerze
Grupa sztabowa zgrupowania „Ognia” nad przełęczą Borek w Gorcach, latem 1946. Zdjęcie pochodzi ze zbiorów IPN.
Grupa sztabowa zgrupowania „Ognia” nad przełęczą Borek w Gorcach, latem 1946. Zdjęcie pochodzi ze zbiorów IPN.
Tymi słowami określił spotkanych w lesie mężczyzn, ojciec kilkuletniego Jerzego Popiełuszki, odpowiadając na pytanie syna - kim są ścigani przez wojsko mężczyźni?

Właśnie. Rycerze. To chyba słowo, które najlepiej ich opisuje. Niezłomni, wierni Ojczyźnie, bohaterscy, heroiczni, pełni męstwa. Dlaczego tak mało się o nich mówi? W szkołach, telewizji? Czemu niektórzy nie chcą, by o nich pamiętano?
Żołnierze Niezłomni, mimo starań ze strony niektórych środowisk zaczynają na nowo coraz bardziej inspirować młode pokolenie. Stają się wzorami do naśladowania, autorytetami i idolami. Śpiewa się o nich piosenki
https://www.youtube.com/watch?v=88rXR9fOFDE&index=1&list=RD88rXR9fOFDE
umieszcza się ich podobizny na koszulkach www.kibice.net
uwiecznia się ich na murach www.lubin.pl
i przypomina ich pamięć piotrjakucki.salon24.pl   www.pch24.pl
Ja też (wstyd się przyznać) nie wiem o nich zbyt wiele (mam zamiar to nadrobić), ale myślę, że te wszystkie zdjęcia wystarczą za cały tekst. Pamiętajmy, bo jeśli nie my, to kto? Nie dajmy sobie wmówić, że Polacy to ci, co umieją tylko chlać i przeklinać, nieroby i nic nieznaczący naród. Polacy to bohaterowie! Odważni i niezłomni, walczący o wolność swoją i cudzą. Samotni na polu bitwy, opuszczeni przez sojuszników, lecz pewni swego. Z ideami, za które warto było bić się i umierać!
Tak więc: CZEŚĆ I CHWAŁA BOHATEROM!!!
 forumemjot.wordpress.com   Danuta Siedzikówna "Inka"
 www.biegwrzasowice.pl    Rotmistrz Witold Pilecki
podziemiezbrojne.blox.pl    Józef Franczak "Lalek"